Cisza sprzyja wiecznemu odpoczynkowi, czyli o przesądach pogrzebowych w dawnej Polsce. Część 2
„Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy” – śpiewano w „Piwnicy pod Baranami”. Lud dawnej Polski wychodził z założenia, że cisza sprzyja również odpoczynkowi wiecznemu, dlatego nieboszczyka należy zostawić w – nomen omen – świętym spokoju.
CZYTAJ RÓWNIEŻ POZOSTAŁE CZĘŚCI:
Część 1: Gdy do domu wleci ptaszek, czyli o przesądach pogrzebowych w dawnej Polsce.
„Konającego należy zostawić w spokoju, wyjść wtedy z mieszkania, a przede wszystkiem wstrzymać się od wszelkiego płaczu, gdyż dusza wychodząca z ciała wówczas powraca, a zmarły wskutek tego bardzo się męczy” – opisywał dawne tradycje Adam Fischer w „Zwyczajach pogrzebowych ludu polskiego”.
„Na Śląsku w razie ciężkiej męki przedśmiertnej należy przestać narzekać, bo to utrudnia śmierć. W Nałęczowie, w Lubelskiem, w tym celu wszyscy wychodzą z mieszkania. W Delejowie, w Stanisławowskiem (dziś rejon Iwano-Frankiwska w zachodniej Ukrainie – przyp. red.), w chwili czyjegoś umierania nie wolno płakać, gdyż się ten zgon utrudnia. Również, gdy na Małorusi ktoś umiera, usuwają wszystkich płaczących z domu, bo płacz i zawodzenie przedłuża męki umarłemu, z tego też powodu nie należy przypatrywać się konającemu, ale zostawić go w spokoju, niekiedy nakrywają go nawet białą przesłoną. W Jurkowszczyźnie (przedwojenne województwo wileńskie – przyp. red.) unikają głośnego płaczu i żalu, boby umierający miał ciężką i długą śmierć”.
Nieco bardziej na zachód, w Krzesku w Siedleckiem, zwyczaje są odmienne. Tu – aby ulżyć ciężko konającemu – zwołuje się sąsiadów i znajomych. Najlepiej, by znalazł się między nimi „człowiek ze szczęśliwymi oczami”. Taka osoba przynosi choremu ulgę i szybszą śmierć. Fischer zauważa, że ta wiara w dobroczynne działanie wzroku jest odwrotnością często spotykanego przesądu dotyczącego złego spojrzenia.
O ile umierającemu nie powinno się zakłócać spokoju, o tyle z nieboszczykiem można już spokojnie pokonwersować, zwłaszcza by namówić go do współpracy przy ubieraniu.
„W Przebieczanach w pow. wielickim wezwane babki, ubierając umarłego, wołają na niego, ażeby tężec ustąpił, a wkładając pojedyncze części, mówią np. »Daj rękę, (imię), bo ci włożę twóje ubranie” – pisał Fischer. Według niego również w Małopolsce „w czasie ubierania rozmawiają z umarłym, wołając go po imieniu, aby się łatwiej dał ubrać”.
Każdy człowiek ma swoją gwiazdę
Człowiek od zawsze przypisywał gwiazdom zdolności magiczne – zresztą do dziś to robi, dzięki czemu dziennikarze tabloidów mają dodatkową wierszówkę. Trzeba tylko przejrzeć kilka ostatnich wydań, żeby się za często nie powtarzać, a potem już wyjaśniamy, że nastąpiła koniunkcja Jowisza i Wenus, natomiast Mars, Saturn i Neptun utworzyły półsekstyl w ascendencie i właśnie dlatego pani Zuzi wyskoczył pryszcz przed randką, pan Henio z kotłowni złamał nogę, a pani Hania z drugiego działu zaszła w ciążę z księgowym.
W czasach przedtabloidowych i mniej zsekularyzowanych wyobrażenia o wpływie gwiazd na ludzki los były nieco inne. Jak odnotowuje Fischer, powszechne było wierzenie, że każdy człowiek ma na niebie swoją gwiazdę, która pojawia się z dniem jego urodzenia, a spada w godzinie śmierci. Powstało wiele przesądów, m.in. ten, by nie liczyć gwiazd na niebie „aby się na swoją nie natknąć”.
A co się dzieje z naszą gwiazdą, gdy umrzemy? „Wraz ze śmiercią cnotliwego człowieka gwiazda jego bynajmniej nie gaśnie, ani też spada, ale dusza lecąca do wieczności zabiera ją sobie i przystraja nią chwałę bożą” – opisuje Fischer wierzenia ludowe. Nie wszędzie były one identyczne. W niektórych regionach uważano, że „wraz z końcem życia ludzkiego spada i gwiazda”.
W wielu regionach spadająca gwiazda była nie oznaką śmierci, tylko jej zapowiedzią. Inną interpretacją spadających gwiazd, również poza Polską, była ucieczka duszy, np. nieochrzczonego dziecka, przed złym duchem. Jak zauważa Fischer, takie drobne przesunięcia znaczenia trafiają się w folklorze dość często.
Schludnie na sąd ostateczny
Vestis virum facit – ubiór czyni człowieka – mawiali starożytni Rzymianie. Rozwój klasy próżniaczej doprowadził interpretację tej maksymy do absurdu. Kto nie wierzy, niech obejrzy jeden z modeli jeansów Balenciagi. Mają ziejące dziury w trzech miejscach i wyglądają, jakby chłopiec okrętowy przez kilka lat wycierał nimi podłogi w latrynach na statku. Mimo to nie brak osób gotowych zapłacić 1,5 tys. dolarów za spodnie, których zdroworozsądkowy człowiek nie włożyłby do pojemnika z używaną odzieżą, by nie urazić uczuć potrzebujących.
Takimi z pewnością byli chłopi w dawnej Polsce. Ubranie – nawet skromne – było luksusem. W 1936 roku w Dzikowcu na Podkarpaciu przeprowadzano ankietę dotyczącą stanu posiadania tamtejszych rodzin. Oto, co z ubrania posiadała jedna z kobiet (podaję za „Chłopkami” Joanny Kuciel-Frydyrszak): „Trzy koszule, jedną parę majtek, jedną parę pończoch, dwie bluzki (od święta), jedną spódnicę (na co dzień i od święta), jeden płaszcz (od święta), jedną parę trzewików, chustę do okrycia w stanie znoszonym, trzy chustki na głowę”.
Dorosła kobieta posiadała jedną parę butów, większość dzieci tymczasem chodziła na bosaka. W 1919 roku wprowadzono w Polsce obowiązek szkolny.
Jak kraj długi i szeroki, władze lokalnych szczebli zostały zalane wnioskami o zwolnienie dzieci ze szkoły, bo nie mają w czym do niej dojść. „Najwięcej zmartwienia w moim życiu było z powodu szkoły, do której chciałam chodzić, a nie miałam butów” – wspominała Jadwiga Szkraba z Beskidów („Chłopki”).
W tej sytuacji starano się, by przynajmniej na ostatnią drogę odziać i obuć najlepiej, jak tylko stan posiadania pozwalał. Nie chodziło jednak wyłącznie o schludność czy estetykę.
„Ubieranie zmarłego miało rozmaite cele, m.in. ubezpieczenie duszy jego od sił złych i demonicznych, następnie zaś idzie o zupełne zadowolenie zmarłego i dokładne wypełnienie jego ostatniej woli, nie tyle z jakiegoś pietyzmu dla niego, ile aby uchronić pozostałych przy życiu członków rodziny od pociągnięcia ich do mogiły przez zmarłego” – opisywał Fischer w swojej książce, nadmieniając, że „umycia zmarłego i odpowiedniego przyodziania przestrzegały bardzo pilnie zwyczaje starosłowiańskie”.
Za niedbały przyodziewek mogła zapłacić głową rodzina. „W Borowej przestrzegają, by umarłemu do grobu nie wdziewać starego ubrania, w którem by była jaka dziurka, bo z tej rodziny umieraliby często ludzie”.
Dalej Fischer: „W Malborskiej ciało umarłego przybierają w żgło, które zwykle składa się z długiej białej szaty; czasem ubierają zwłoki, osobliwie kobiet, w szaty odświętne, używane za życia”.
Żgłem nazywano koszulę dla zmarłego, a nazwa ta występowała również w okolicach Malborka, Pleszewa, Sieradza, Wielunia, Krakowa, Kalisza i Łęczycy, na Mazowszu i Kujawach.
W innych regionach ów pośmiertny przyodziewek znany był jako czehieł (poznańskie oraz okolice Częstochowy), albo śmiertelnica (Żarki, Siewierz, Pilica, Pińczów, Rudawa). Czasami obie nazwy funkcjonowały w jednym regionie. Tak było w okolicach Częstochowy i Krakowa. W okolicach Poznania pośmiertną koszulę nazywano kitlem.
Na Mazowszu pruskim nieboszczyk musiał być wyposażony w trzewiki lub buty, bo te były gwarancją dotarcia w porę na sąd ostateczny. Fischer odnotowuje, że „pewna kobieta groziła nawet swemu mężowi, że mu włoży po śmierci chodaki na nogi, a jakiż będzie wstyd, gdy się spóźni na sąd ostateczny”. Jeżeli butów nie można było z jakichś przyczyn włożyć na nogi, kładziono je obok.
Z obrazu obyczajów nakreślonego przez Fischera wynika, że powszechnie wierzono, iż wygląd ducha zmarłego jest odzwierciedleniem jego ziemskiego wyglądu. Dlatego „w Prusach Wschodnich (Warmia, Mazury – przyp. red.) do ubierania zmarłego przykłada się wiele uwagi. Umarły dostaje wszystko, w czem chodził za życia. Kobietom daje się czepek; mężczyznom czapkę. Trupa trzeba dobrze umyć, aby do dalszej wędrówki był czysty. Ubieranie uzasadnia się tem, że duch w zaświatach tak musi się okazać, jak ciało na tym świecie; stąd obawa przed nagłą śmiercią, gdyż wtedy nie można wydać żadnych zleceń co do ubioru”.
Na Kaszubach zmarłego jak najszybciej owijano białą płachtą i ubierano go w żgło. Nieboszczyk dostawał odświętne ubranie oraz różaniec i śpiewnik. „W Poznańskiem żona po śmierci męża prosi o pomoc kobiety i szyje czeheł dla zmarłego długi aż po kostki. Prócz tego kładą pod czeheł na nieboszczyka spodnie białe płócienne, koszulę, dają duchenkę (rodzaj czepka – przyp. red.) na głowę, skarpety, a czasem i buty, a na nieboszczkę kapkę (rodzaj czepka), spódnik (do odświętnego ubrania kobiety zakładały trzy spódnice zwane spódnikami – przyp. red.), sznurówkę (obcisły gorset – przyp. red.), fartuch (również pod czeheł) oraz pończochy i trzewiki; gdy zmarła młodo, to się jej dodaje i chustkę na szyję, czego się już nie czyni, gdy była w latach (stara). Dziewka ubrana bywa w spódnik czerwony albo błękitny, w czeheł, a na głowę otrzymuje zawicie narzeczonej (wstążki poupinane w czółeczko i rozmaryn). W innych okolicach Poznańskiego, w Morownicy, po umyciu ciała przez babę obleka się zwłoki w koszulę (jeżeli chłop) i kitel, na głowę daje »ślachmyc« (szlafmycę) z płótna szytą, czyli czapkę płócienną kończatą (ostro zakończoną, sterczącą – przyp. red.) i obuwa się na nogi skarpetki z płótna. Koszula powinna być nowa i cała.
W ogóle koszuli podartej lub dziurawej nikomu dawać nie należy (ani w takiej umarłego chować), bo się familja odbierającego ten dar rozprószy lub zmarnieje. Kitel obleczony na koszuli jest z białego płótna, długi, bo sięgający aż do stóp, a obwiązuje się go w pas czarną wstążką albo tasiemką, jeżeli nieboszczyk był stary, zieloną zaś wstążką, jeżeli był młody. Takież tasiemki są też i około rękawów. Kobietę ubierają tak samo, tylko zarzucają jej chustkę na głowę zamiast szlafmycy i obuwają pończochy na nogi zamiast szkarpetek. W Bukowskiem i Międzyrzeckiem ubierają zmarłego w czeheł lub czechło, tj. koszulę śmiertelną z płótna białego lub szarego.
Płótnem takiem owijają i nogi, które są bez butów i trzewików. Młodzież bywa zwykle z głową odkrytą. W okolicy Pakosławia i Golejewska (pow. krobski) ciało nieboszczyka ubierają w koszulę, na którą kładą długą do kostek koszulę śmiertelną, zwaną kitel, kiciel, ściąganą jeno u szyi (nie zaś zeszytą) tasiemką czarną i przepasaną w pasie czarnym sznurkiem lub taśmą, u młodych zaś ludzi nieżonatych i dzieci, zieloną tasiemką. Na nogi przyodziewają szkarpetki lub pończochy białe bez trzewików i butów.
Zaraz po śmierci przykrywają nieboszczyka prześcieradłem, na którem leżał, i pod niem zostaje (po umyciu i ubraniu go) aż do trzeciego dnia. W Kotlinie w pow. pleszewskim gospodarza żonatego ubierają po śmierci w koszulę nową lub zupełnie jeszcze dobrą (bez dziur i łat) i płócienne białe spodnie. Na to oblekają długą po kostki koszulę śmiertelną, z lnianego płótna uszytą, zwaną żgło i tę przewiązują w pasie taśmą lub pasem zielonym; takąż zieloną taśmą przewiązują żgło także (i to dość ściśle) u szyi, jak i u tacli (mankietów).
Pokrycie na głowę, rodzaj szlafmycy czy duchenki, równie jak i skarpetki na nogi, wykrawa się z takiego samego płótna, co i żgło; duchenka przepasana jest zieloną wstęgą. Wymienione szaty stosuje się także i dla bezżennych jak i dzieci, z tą tylko różnicą, że taśmy i wstęgi mają czerwoną barwę. Podobnie żgło szyje się i dla kobiet, które pod niem mają koszulę i fartuch płócienny, a na głowie chustkę w zawój obwiązaną z tegoż samego, co żgło płótna, równie jak i pończochy”.
Do pogrzebu jak do ślubu Kobiety zamężne przystrajano w zielone przepaski i wstążki, młode, niezamężne dziewczyny – w czerwone. Tym ostatnim kładziono na głowie wianek.
W Słupi pod Rawiczem młodych zmarłych płci obojga wyprawiano na tamten świat jak na wesele: „Chowają dziewkę i parobka w stroju weselnym (a głównie we wieńcach), na który dopiero przywdziewają kitel”. Również w okolicach Czeszewa „dziewki mają przystrojoną głowę zielem i wstążkami jak do ślubu”.
W Mogilnickiem i Gnieźnieńskiem nieboszczyka ubierano zwykle w żgło. Młodym kobietom zakładano fartuszek, aby „miały w czem na tamtym świecie nosić kwiatki dla Matki Boskiej (Trzemeszno)”.
W rejonie Czeszewa mężczyzn ubierano w czeheł, a na głowę wkładano im białą duchenkę. Jak zauważył Fischer, „kawalera ubierają jak do ślubu z wieniaszkiem; na nogi zaś dają skarpetki białe płócienne i trzewiki skopowe (ze skóry baraniej – przyp. red.) lekkie. Przytem jeśli to młodzieniec lub dziewka, przystrajają obficie ciało i trumnę w ziele i kwiaty.”
Wróżki i trupiarki
Na Śląsku ubraniu zmarłego przypisywano moc magiczną. Przy zakupie koszuli śmiertelnej i rzeczy żałobnych nie można się było targować. Szaty zmarłego miały „specjalną moc”, dlatego „część z nich się zatrzymuje i używa w różnych celach”.
W okolicach Żarek, Siewierza i Pilicy posługę koło zwłok zmarłego pełniły kobiety nazywane wróżkami, które przy ubieraniu zmarłego śpiewały pieśni nabożne, za co otrzymywały stare ubranie i obuwie
oraz szmaty, jak nazywano bieliznę po nieboszczyku.
Koszuli pośmiertnej nie mogli szyć domownicy, trzeba było zlecić to zadanie komuś z zewnątrz. Śmiertelnice były długie, sięgały do kostek. Nieboszczyka ubierano w strój świąteczny, przy czym – jak opisuje Fisher – „śmiertelnicę długą aż po kostki wdziewają na ciało jako zwykłą koszulę, na nogi zaś wciągają długie sakwy płócienne, podobne do pończoch, a pod pachę wsadzają magierę (czapkę – przyp. red.) lub zwykłą czapę barankową”.
Kobietom zakładano białą sukienkę i gorset w kratkę, a na głowie zawiązywano białą haftowaną chustę. Przed ubraniem zwłoki układano na słomie i przykrywano prześcieradłem.
„W Stradomiu pod Częstochową zmarłego myją, a ubranemu w świąteczne szaty, dają krzyżyk lub obrazek świąty w rękę, jeśli był wpisany do szkaplerza, zawieszają mu go na szyi, a ręce okrępują różańcem” – nadmienia Fischer.
W okolicach Wielunia zmarłego nie wolno było ubierać w rzeczy, które nosił za życia. Zamiast tego szyto dla niego żgło „z nowego, białego, niepranego jeszcze płótna” tak długie, że zupełnie zakrywało nogi. Na głowę nieboszczyk dostawał płócienną czapkę, szerokie zaś rękawy żgła przewiązywano przy nadgarstku kolorową tasiemką. Na piersiach przypinano do żgła papierowy obrazek, a w ręce zmarły dostawał krzyżyk.
Na Śląsku higieną zmarłego zajmowały się kobiety zwane trupiarkami. Kąpały one zwłoki w wywarze z ziół: barwinku, rozchodniku, rucie, bylicy, paproci. „Słowem wszystkie zioła, jakie święcą w dzień Matki Boskiej Zielnej” – podsumowuje Fischer. Po kąpieli ciało ubrane w żgło układano „na tej słomie, na której ducha oddało”.
Ubranie pośmiertne było bardzo istotne. Wiele osób zamawiało je dla siebie już za życia. „W Kieleckiem (w okolicach Jędrzejowa, Książa, Pińczowa) niektórzy zawczasu już sprawiają sobie ubranie pogrzebowe, którego za życia nie tykają. Jedna niewiasta (wdowa) kazała sobie uszyć nowe na ten cel ubranie całkiem białe, mianowicie: białą spódnicę, zapaskę, koszulę, gorset, chustkę na głowę, prześcieradło i pończochy, które włożyła do sprawionej już przez siebie trumny, nie tykając za życia wcale tego ubioru. W dwóch rogach chustki wyszyte były czarno imiona: Jezus i Maryja, na środku zaś krzyżyk. Koszula szczególnie winna zawsze być nowa; bywa ona dłuższa niż zwyczajna i w rękawach nie ściągana. W okolicy Pińczowa panuje zwyczaj, że śmiertelnicy dla dorosłych umarłych mężczyzn nie wolno szyć z perkalu, tylko z płótna prawdziwego”.
Śmiertelnica czy też żgło była tradycyjnie długa aż do kostek. O ile dla kobiet i dzieci w niektórych rejonach nie szyto żgieł, o tyle dla mężczyzny ten pośmiertny ubiór był obowiązkowy, inaczej „nie przyjęto by go na tamtym świecie”.
Nie wszędzie pośmiertne ubranie musiało być nienoszone za życia. W niektórych regionach „ślubne koszule chowają na śmierć i w nich każą się grześć”.
We Włoszowicach (prawdopodobnie woj. świętokrzyskie) szczególną uwagę przywiązywano do stroju pośmiertnego kobiet, dlatego chowano je „w podwójnem ubraniu”, czyli dwóch koszulach i dwóch spódnicach. „Jak w podróży zaziemskiej zniszczy się jej jedno ubranie, to znajdzie drugie w pogotowiu” – odnotował Fischer.
Zwyczaje pogrzebowe dotyczące butów zmieniały się na przestrzeni lat. „Przed laty nie grzebano umarłych w butach, ale na nogi kładziono im skarpety z płótna, a na głowy szlafmyce płócienne. Obecnie chowają ich w butach” – pisał Fischer.
W okolicach Radomia zmarłych ubierano odświętnie i zaopatrywano ich w nowe buty. Kobietom kupowano często trzewiki. Jak to ze zwyczajami bywa, co region, to inna praktyka. W Sandomierskiem zmarłemu zakładano codzienne ubranie, zostawiając bose nogi.
W okolicach Czerska „często na nogi wdziewają pończochy, rzadko buty, ponieważ to nie jest w zwyczaju”. W okolicach Wyszkowa i Pułtuska buty do trumny co prawda dawali, ale nie mogły być podkute. W grobie nie było miejsca dla żelaza i metalu, gdyż te nie próchnieją. W Witanowicach nad Skawą „nogi zmarłych obuwają w pończochy lub niciane skarpetki, częściej atoli zostawiają je bose”.
A to baba, a to dziad
W Małopolsce nie dopuszczano nikogo do umarłego, „ponieważ ten się wstydzi, nie będąc odpowiednio ubrany”. Ktoś jednak musiał zmarłego odziać. Zwykle zajmowali się tym najbliżsi krewni, ale były regiony, w których tę posługę outsourcingowano. „U ludu nadrabskiego (od Gdowa po Bochnię) baba wyłącznie wszędzie używana do takich posług, obmywa i ubiera zmarłego. Na Starem Mazowszu, w okolicy Płocka (Blichowo, Kosino), ciało myją baby. W Gremboszowie dziadkowie proszalni, których dawniej było dużo, obłóczyli zwłoki, ubierając zmarłemu na głowę czapkę, a na nogi skarpetki z płótna. Na Mazowszu leśnem nieboszczyka lub nieboszczkę obmyje uproszony o to dziad lub baba, oblecze i śpiewa nad nim pieśni nabożne”.
Miks obyczajowy
Różnorodność obyczajów opisywanych przez Fischera wynika m.in. z małej mobilności ludzi w dawnych czasach. Do połowy XIX w. przeciętny człowiek poruszał się w promieniu kilku, góra kilkunastu kilometrów od miejsca zamieszkania. Podróż z centrum Polski do Gdańska czy Rzeszowa – dziś do odbycia w ciągu kilku godzin – była abstrakcją. Jakie mamy obecnie skojarzenia z podróżą? Wśród wielu innych zapewne: samochód, jezdnia, autostrada, pociąg. Ach tak? No to proszę. Oto, jak warunki podróżowania w dawnych czasach opisywał Antoni Mączak w książce „Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI I XVII wieku”: „Podróże, jak zresztą cały ruch na drogach ówczesnej Europy odbywały się przy dźwięku łamanych kół i osi. Wozy nie miały resorów i ten prymitywizm techniczny utrudniał też konserwację wozu, nieubłagalnie przenosił wszelkie nierówności terenu na nadwozie i ławy.
Z tego zapewne powodu nierzadko przesiadano się z wozu na konie wierzchowe lub trudniejsze odcinki szlaku przebywano piechotą”. Ba! Żeby tylko jeszcze chłopa, który chodził boso i często nie miał co do gęby włożyć, stać było na wynajęcie lub kupno wierzchowca! Nic dziwnego zatem, że obraz obyczajów bywa zupełnie inny nawet na niewielkim obszarze rozmiaru województwa.
„W okolicach Krakowa z szerokiego prześcieradła ślubnego szyją baby nieboszczykowi (mężczyźnie) koszulę śmiertelną długą aż do stóp i szlafmycę na głowę” – pisał Fischer. Ale już w Chrzanowskiem „ubierają nieboszczyka tak jak chodził za życia”, z tym zastrzeżeniem, że „w wielu miejscowościach tego powiatu ubierają trupa w długą białą koszulę (okolica Czerny, Żarek, Balina, Byczyny, Filipowie, Myślachówic)”.
Przenieśmy się do Rudawy i znów mamy nieboszczyka w trumnie „tak ubranego, jak chodził za życia”. Fisher podkreśla, że kiedyś w tym regionie obyczaje były inne. „Na zmarłego wdziewano długą śmiertelną koszulę szytą na tę okazję. Koszula ta sięgała mu poza palce u nóg. Do tego na głowę zmarły dostawał długą płócienną czapkę”. W którymś pokoleniu zmieniły się zasady estetyki, gdyż widok tak ubranego nieboszczyka „często powodował choroby z przestrachu”. Od tamtej pory zmarły zamiast śmiertelnicy dostawał „to, w czem za życia najwięcej lubił chodzić”.
W wielu miejscach zmarłego ubierano nie tylko w zależności od płci (to oczywiste), lecz także według wieku i stanu cywilnego.
„Jeżeli zmarły jest mężczyzną, ubranie jego składa się z gaci, koszuli zwykłej, czystej, kaftana lub kamizelki, pasa i czapki; jeżeli zmarła jest kobietą, dostaje na śmierć jedną koszulę białą, lnianą, długą, drugą krótką, kościelną, dwie do trzech spodnie, gorset, rańtuch, czepek i chustkę na głowę; dziewczyna zaś zamiast tych dwóch ostatnich wieniec z ruty lub kwiatów. Mężatkom lub wdowom dają do grobu zwykle to ubranie, które miały na sobie przy ślubie. Uważają jednak na to, żeby te rzeczy nie były okryte haftem.
Kobiety i w ogóle płeć żeńską strojono okazalej. Kobietę ubierano w jej kościelne białe szaty, które najbardziej lubiła, a więc w fartuch z szyciem, takąż koszulę i białą chustkę, pod którą był czepiec, a ponsową chustką podwiązywano im brody, zawiązawszy je na wierzchu głowy”. Bogatych strojono jeszcze w korale. Dziewczętom kładziono na głowę wieniec z żywych kwiatów.
Młode nieboszczki ubierano w długie chusty. Ich końce – oraz końce rozplecionych warkoczy – wystawały z wieka trumny podczas pochówku”. Przy pogrzebie małego dziecka wkładano mu tylko koszulki i niciane skarpetki, ale na Kujawach grzebano najmłodszych „nawet całkiem boso”.
I tak od regionu do regionu, a nawet od miejscowości do miejscowości zwyczaje mogą różnić się niewiele albo diametralnie. W podlubelskim Nałęczowie nieboszczyka ubierano tak, jak nosił się za życia, ale – jak zaznacza Fischer – ze względów oszczędnościowych używano zwykle tandety. Jeszcze gorzej traktowano zmarłych w miejscowościach położonych w puszczy sandomierskiej. „Tam lud mało dba o zmarłego. Nieboszczyka zaraz po zgonie wynoszą do stodoły i układają na słomie, odziawszy w jakieś liche ubranie, noszone przezeń za życia” – opisywał Fischer. Być może wcale jednak nie chodziło tu o oszczędności. Mieszkańcy tamtych regionów wierzyli bowiem, że zmarłego nie należy odziewać w drogie ubranie, „boby go po śmierci czarci «tyrypały»”.
Aby zapobiec owemu „tyrypaniu”, uciekano się do różnych rytuałów i unikano wielu rzeczy, o czym opowiemy w następnym numerze „Kultury Pogrzebu”.
CZYTAJ RÓWNIEŻ POZOSTAŁE CZĘŚCI:
Część 1: Gdy do domu wleci ptaszek, czyli o przesądach pogrzebowych w dawnej Polsce.