Magazyn
branży pogrzebowej

Wiecznie żywe… obrazy post mortem

Tradycja portretowania osób zmarłych sięga dawnych czasów. Wszystkim znane są malowidła na sarkofagach egipskich faraonów czy znajdujące się na trumnach portrety fajumskie, na których wiernie odtworzono podobizny osób w nich spoczywających. Ten, kto choć raz odwiedził katedrę na Wawelu, z pewnością pamięta okazałe sarkofagi królów Polski, w tym niezwykle realistyczną podobiznę Władysława Jagiellończyka.

Léon Cogniet, francuski pedagog i malarz akademicki, stworzył dzieło pt. „Tintoretto maluje swoją zmarłą córkę”

Przed wynalezieniem fotografii na utrwalenie na płótnie lub w kamieniu wizerunku zmarłych mogli sobie pozwolić jedynie nieliczni. Byli to niemal wyłącznie władcy, ludzie zamożni, a także artyści. Osoby te, dotknięte rodzinną tragedią, czasami decydowały się na oddanie hołdu zmarłym bliskim poprzez ich sportretowanie. Według legendy miał tak postąpić włoski malarz Tintoretto, który po stracie ukochanej córki Marietty Robusti postanowił uwiecznić ją na płótnie.

Za przykładem Tintoretta poszedł m.in. XVIII-wieczny amerykański malarz Charles Wilson Peale, który stworzył słynny portret swojej żony Rachel opłakującej śmierć ich małej córeczki Margaret.

Momentem przełomowym w rozwoju portretu pośmiertnego był rok 1839. Jest to bowiem data wynalezienia dagerotypu. Zdemokratyzował on zarezerwowany dotychczas jedynie dla wybranych przywilej, umożliwiając ludziom nieco gorzej sytuowanym utrwalanie podobizny bliskich zmarłych. Od tamtego czasu także ubożsi mogli zaznać osobliwej przyjemności kontemplowania pośmiertnych portretów swoich dziadków, rodziców, małżonków, dzieci, przyjaciół, a nawet ulubionych zwierząt domowych.

Na początku fotografia post mortem była skoncentrowana na zmarłym. Wynikało to zapewne z faktu, że bardzo często była to jedna fotografia takiej osoby. Gdy ktoś umierał, bliscy decydowali się na duży wydatek, jakim było wykonanie zdjęć.

Często na tego typu fotografiach uwieczniano sceny rodzinne, np. matkę leżącą z martwym dzieckiem na łóżku czy bliskich siedzących wokół nieboszczyka. Zdjęcia często były pozowane, a zmarłych charakteryzowano tak, by wyglądali jak osoby żywe. Chodziło przede wszystkim o to, żeby jak najlepiej zapamiętać zmarłego. Bardzo często zmarłych „ożywiano” do tego stopnia, że ustawiano ich w pozycji pionowej, a ciała podtrzymywano za pomocą odpowiednich podpórek.

Fotografie post mortem nie były chowane do szuflad czy odkładane na bok. Miały one format tradycyjnego zdjęcia, więc umieszczano je w rodzinnych albumach. Tak więc obok portretów członków rodziny, zdjęć przedstawiających ważne wydarzenia, np. wesela, znajdowały się także fotografie z pogrzebów i zdjęcia martwych krewnych.

Fotografia post mortem w miarę upływu czasu ewoluowała. Na początku lat 40. XX wieku na zdjęciach nie było widać jakichkolwiek ozdobników, natomiast później fotografie te stały się wieloplanowymi, skomplikowanymi kompozycjami.

Przykładem tego, jak ważną rolę przy fotografowaniu odgrywała scenografia, mogą być zdjęcia uwieczniające młode kobiety, które zmarły jako dziewice. Na takich fotografiach zazwyczaj można było zobaczyć ustawione wokół trumny jasne świece i kwiaty – zwykle lilie, które symbolizują czystość. Zmarłe miały na sobie białe suknie, nierzadko na głowę zakładano im welon lub wieniec.

W zależności od tego, czy rodzina była zamożna, oprócz zdjęć trumny oraz żałobników fotografowano także wieńce pogrzebowe, orszaki, a także ceremonię.

Powoli zaczęto odchodzić zarówno od bezpośredniego pokazywania zmarłego, jak i tendencji do przedstawiania go w taki sposób, by wyglądał, jakby był żywy. Pokazywano to, co znajdowało się wokół, czyli kwiaty, trumnę i przedmioty, które zostały do niej włożone, np. obrazek, ikonę. Fotografowano specjalnie zaaranżowane na tę okoliczność wnętrza domów czy otaczające trumnę rośliny doniczkowe – elementy te miały podkreślić odświętny charakter sceny.

Charles Wilson Peale – „Rachel opłakująca śmierć córeczki Margaret”

Na zdjęciach pojawiały się też np. krucyfiksy, rzeźby, zapalone świece – dzięki temu fotografie nabierały wręcz metafizycznego charakteru. Obok zwłok stawiano ramkę z portretem zmarłego. Pokazywano wszystko, co kojarzyło się ze śmiercią. Stopniowo przechodzono od fotografii przedstawiających zmarłego do zdjęć z ceremonii pogrzebowej. Skupiono się bardziej na żałobnikach opłakujących zmarłego niż na samym nieboszczyku. Powoli zaczęły dominować fotografie, na których nie widać zmarłego, tylko np. wstęgi, wieńce, kondukt pogrzebowy, karawan.

W późniejszych latach na tego typu fotografiach przedstawiano osoby u schyłku życia. Na odwrocie zdjęć znajdowały się ich opisy. Nie były to co prawda typowe fotografie post mortem, jednak w pewnym sensie odgrywały podobną rolę.

Zdjęcia pośmiertne pełniły również funkcję dokumentalną. Fotografowano zmarłych, osoby zaginione, oskarżone itp. Kiedyś nie znano badań DNA, wówczas zidentyfikować znalezioną mar-twą osobę mogli jedynie jej bliscy. By im to ułatwić, zmarłych przedstawiano tak, by wyglądali jak żywi. W tym celu często ustawiano ich ciała w pozycji pionowej. Używano nawet zapałek, by oczy zmar-łych były otwarte. Były to typowo policyjne zdjęcia, mające ułatwić rodzinie rozpoznanie osoby zmarłej.

Potrzeba obcowania z podobizną kochanej osoby jest zakorzeniona w ludzkiej psychice od dawna. Właśnie dlatego fotografia wykorzystująca motyw post mortem, dotychczas zepchnięta na margines, powraca do kulturowego tabu. Wciąż fascynuje, zachwyca, budzi nostalgię. Mimo że współczesna wrażliwość pozornie różni się od tej dawnej, nadal nie sposób przejść obok tych zdjęć obojętnie, choćby nawet wywoływały one wstręt i zgorszenie.

Copyright 2023 | Realizacja: cemit.pl