Magazyn
branży pogrzebowej

Zapomniany obrzęd „zjadania” grzechów

W kulturach wielu społeczeństw na całym świecie rytuały pogrzebowe miały na celu uchronienie duszy zmarłego przed potępieniem i zapewnienie jej spokoju w zaświatach. Jednym z najbardziej nietypowych obrzędów było tzw. zjadanie grzechów. Polegało na tym, że wyznaczone do tego osoby przejmowały grzechy zmarłego poprzez symboliczne spożycie posiłku. Ta praktyka, znana głównie w Anglii, Szkocji i niektórych regionach Walii, była formą religijnego i społecznego rytuału, który przetrwał aż do XIX wieku.

Walijski pogrzeb z 1814 r., przedstawiający zwyczaj podawania jedzenia na ciele zmarłego. Ręcznie kolorowana rycina autorstwa I. Havella

Rytuał miał swoje korzenie w wierzeniach ludowych i był związany z przekonaniem o materialnym transferze grzechów. Zjadacze grzechów byli osobami marginalizowanymi, często wywodzącymi się z najbiedniejszych warstw społeczeństwa. W wielu przypadkach byli to ludzie, którzy stali się wyrzutkami społecznymi. Ludzie ich unikali, a jednocześnie cenili za to, co robili.

Zadaniem zjadacza grzechów było spożycie chleba, czasem kaszy lub odrobiny wina, które wcześniej kładziono na piersi zmarłego. Obrzędu dopełniała krótka modlitwa nad ciałem: „Daję ci wytchnienie i odpoczynek, drogi człowieku. Nie schodź uliczkami i naszymi łąkami. Dla twojego spokoju zastawiam własną duszę. Amen”. Wierzono, że w ten sposób zjadacz przejmuje wszystkie grzechy zmarłego, umożliwiając jego duszy przejście do zaświatów.

Zjadacz grzechów za swoją usługę otrzymywał skromne wynagrodzenie, często tylko w postaci kilku groszy lub drobnej zapłaty w naturze. Bertram S. Puckle, autor pracy „Funeral Customs. Their Origin and Development”, pisał o sześciu pensach, inni – o jednym szylingu. Niezależnie od tego, która kwota była prawdziwa, to bardzo mało. Po zapłacie zjadacza grzechów zwykle od razu przepędzano. Był kimś nieczystym – wszak przejął na siebie wszystkie winy zmarłej osoby i stracił szansę na życie wieczne.

Co ciekawe, w ten rytuał wierzono w biedniejszych regionach Wielkiej Brytanii. Zjadacza grzechów potrzebowali ludzie prości, których nie było stać, aby dać na mszę czy podarować sowity datek na rzecz Kościoła, i w ten sposób zapewnić sobie pomyślność niebios.

Z biegiem czasu zjadacze grzechów zaczęli zanikać, głównie ze względu na rosnący wpływ Kościoła, który potępiał takie praktyki jako herezję. Kościół katolicki i później protestancki wolały, aby grzechy były odpuszczane przez sakrament spowiedzi, a nie przez ludowe obrzędy.

Ostatni znany zjadacz grzechów, Richard Munslow, zmarł w 1906 roku. Jego historia do dziś budzi kontrowersje i zainteresowanie. Była jednym z ostatnich świadectw istnienia tego dziwacznego i pełnego przesądów rytuału. Nie był już nędzarzem i społecznym wyrzutkiem, ale szanowanym rolnikiem. Niektóre źródła twierdzą, że podjął się tego zajęcia ze współczucia, inne – że z żalu za swoimi młodo zmarłymi dziećmi.

Warto pamiętać, że choć tradycja zjadania grzechów zanikła, jej elementy przetrwały w różnych formach aż do czasów współczesnych. Być może dawnym echem tego zwyczaju jest jedzenie słodyczy i ciasta podczas stypy przez mieszkańców części Wielkiej Brytanii, Holandii czy Bawarii, aby zmarły miał „słodkie” życie wieczne. Na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej żałobnikom podaje się posłodzoną miodem chałwę, w Mongolii – zamoczoną w mleku kostkę cukru, a we Włoszech specjalne ciasteczka nazywane „ossi di morto”.

Praktyka zjadania grzechów była nie tylko religijnym rytuałem, lecz także odzwierciedleniem społecznych lęków przed śmiercią i potępieniem. To także forma walki z niepewnością, jaka towarzyszyła ludziom w ostatnich momentach życia. Choć dzisiaj może wydawać się makabryczna i dziwaczna, jest ciekawym przykładem tego, w jaki sposób ludzie na przestrzeni wieków próbowali radzić sobie z nieznanym i jak bardzo wierzono w moc rytuałów, nawet tych najbardziej nietypowych.

Copyright 2023 | Realizacja: cemit.pl