Porządki po zmarłym – nieodłączny element żałoby
Trzymać czy wyrzucić – decyzja, co zrobić po śmierci bliskiej osoby z jej rzeczami, jest często trudna i bolesna.
Śmierć mojej matki nie była zaskoczeniem; prognoza onkologa okazała się precyzyjna. Zdziwiło mnie co innego: łatwość, z jaką rozstała się ze swoimi rzeczami osobistymi. W drodze ze szpitala do hospicjum wstąpiliśmy do jej domu. Spodziewałem się długiego, obfitującego we łzy pożegnania z każdym bibelotem, tymczasem matka nawet nie weszła do środka. Zamiast tego spacerowała po ogrodzie, podczas gdy ja pakowałem rzeczy, o które prosiła – głównie ubrania, nic osobistego, o wartości sentymentalnej, z wyjątkiem Biblii. Potem wsiadła do samochodu i powiedziała: „Jedźmy”.
To było łatwe. Znacznie trudniejsze okazało się porządkowanie domu, gdy zmarła. Przejrzałem jej rzeczy razem z braćmi. Setki przedmiotów dobrze pamiętałem z dzieciństwa. Przypomniały mi matkę młodą, nieschorowaną, w pełni sił. W takich momentach krtań ściska skurcz, a do oczu napływają łzy. Inne rzeczy nie miały znaczenia, zarówno dla mnie, jak i – przypuszczam – dla matki. Ale wszystko trzeba było posortować, a potem rozdać, sprzedać albo wyrzucić.
Porządkowanie rzeczy po bliskim bywa równie trudnym momentem co pogrzeb. Wiele osób ma uczucie, że pozbywając się rzeczy zmarłego, zaciera ślady po nim samym. To bolesne przeżycie, więc chciałbym go oszczędzić bliskim, którzy będą sprzątać po mnie. Dlatego, na ile się da, postanowiłem sam posprzątać po sobie. Zabrałem się do tego 18 lat po śmierci matki, przy okazji remontu mojej pracowni. Usunąłem z niej wszystkie rzeczy i zacząłem je przeglądać: co na pewno już mi się nie przyda? Na początku pozbyłem się ponad 20 ładowarek, spora część z nich obsługiwała urządzenia, które już dawno wyniosłem do punktu z elektroodpadami. Do toreb z niepotrzebnymi rzeczami trafiła połowa moich książek i niemal wszystkie płyty CD i DVD. Zostawiłem tylko te, co do których byłem pewien, że do nich wrócę. Pożegnałem się z kilkoma torbami i plecakami. Potem nadszedł czas na drobniejsze rzeczy: zamiast trzech talii kart spokojnie wystarczy mi jedna.
To było oczyszczające doświadczenie, pozbawione strachu czy żalu. Dzięki niemu osiągnąłem chyba stan pewnej obojętności, który musiała odczuwać moja matka w drodze do hospicjum. Nie odliczam dni tak jak ona, ale wiem, że więcej jest ich za mną niż przede mną. Mam nadzieję, że reszta mojego życia będzie mniej zagracona”.
Życie takich historii pisze wiele. Bez względu na szerokość geograficzną podobnie je przeżywamy. Towarzyszy im smutek, żal, a często wyrzuty sumienia. Jednak, jak radzą specjaliści, musimy przez to przejść. – To jeden z elementów żałoby. Jej trwanie będzie zależało od tego, jak każdy z nas radzi sobie z utratą. Nie należy więc ani przesadnie się spieszyć, ani zanadto zwlekać, ale jednocześnie oswajać się ze świadomością, że z rzeczami, pamiątkami czy ubraniami, trzeba będzie coś zrobić – przekonują na swojej stronie czyściciele.pl osoby specjalizujące się w sprzątaniu po zmarłych.
Wyrzucajcie, co możecie
Część seniorów, wyprowadzając się z domu, pozostawia po sobie pobojowisko. Jak podaje na swoich łamach „New Zealand Listener”, skrajnym, ale bynajmniej niejedynym, przykładem jest historia mieszkanki Auckland w Nowej Zelandii. Jej rodzice co prawda nie zmarli, tylko przeprowadzili się do wioski dla emerytów. Kobieta miała zająć się sprzedażą ich domu, co okazało się wyzwaniem godnym Herkulesa. Starsi państwo mieli dwa podwójne garaże i dwie szopy w ogrodzie – wszystko, łącznie z domem, było zapełnione rupieciami. Potrzeba było 10 kontenerów na gruz, żeby pozbyć się większości rzeczy. Reszta z nich powędrowała do sklepów dobroczynnych lub została wywieziona na wysypisko śmieci. Ogarnięcie wszystkiego zajęło sześć miesięcy i zgodnie z tym, co mówi kobieta, było to najbardziej traumatyczne, wyczerpujące emocjonalnie i fizycznie pół roku w jej życiu. – Dla dobra waszych dzieci nie trzymajcie tylu szpargałów. Wyrzucajcie, co możecie – apeluje mieszkanka Auckland.
Chociaż jej przypadek należy do ekstremalnych, to sprzątanie po rodzicach niemal zawsze wiąże się ze sporym nakładem pracy w atmosferze smutku. John Loof, dyrektor organizacji dobroczynnej, jest już po sześćdziesiątce. Proces usuwania rzeczy po rodzicach przechodził etapami. Jego ojciec zmarł pięć lat temu, a matka odeszła w zeszłym roku. Przeprowadzali się dwukrotnie: z domu jednorodzinnego do mieszkania w bloku, a stamtąd do wioski dla emerytów. Mimo że przy każdej przeprowadzce starsi państwo pozbywali się części przedmiotów, po ich śmierci tych rzeczy zostało całkiem sporo. – Oczywiście w rodzinie wywiązały się dyskusje, czy powinniśmy spieniężyć przynajmniej część z nich. Ja jednak nie miałem zamiaru wystawiać stu przedmiotów na portalu aukcyjnym i dostać za wszystko sto dolarów. Ktoś zaproponował zabranie tych rzeczy do sklepu dobroczynnego. Wtedy zapytałem: „Zajmiesz się tym?” i to był koniec rozmowy – wspomina Loof.
Ostatecznie mężczyzna wynajął firmę sprzątającą – rozwiązanie praktyczne, choć niekoniecznie oszczędne. Loof ma świadomość, że porządkowanie domu rodziców byłoby łatwiejsze, gdyby zaczęła to robić za życia jego matka. – Mama była świadoma, że ma mnóstwo rzeczy w domu, i mawiała: „Muszę coś z tym zrobić”, ale nigdy się do tego nie zabrała. Myślę, że tak jest ze starszymi ludźmi. Rozum podpowiada: „Muszę się tego pozbyć”, a serce mówi: „Niech kto inny się tym zajmie”. To zrozumiałe – usprawiedliwia rodziców Loof.
Nie wszyscy są tak wyrozumiali. Rodzice Jenny, 52-letniej dyrektor działu HR, przeprowadzili się do wioski emeryckiej osiem lat temu. Sprzątanie ich domu i przeprowadzka ciągnęły się przez sześć miesięcy, a to, jak się okazało, była ledwie pierwsza tura. Gdy jej matkę (ojciec zmarł wcześniej) przenoszono z wioski do hospicjum, Jenny poświęcała przez miesiąc od czterech do pięciu godzin dziennie na porządkowanie domu. – Ich mieszkanie było pełne rzeczy gromadzonych od 50 lat. Nigdy nic nie wyrzucali. To był koszmar. Nie mieszkaliśmy z nimi już od 20 lat, a oni wciąż trzymali wszystkie nasze rzeczy – opisuje Jenny. – W łazience za puszkami lakieru do włosów, które przyrosły do półki od rdzy, znalazłam pojemnik pełen głów lalek Barbie, którymi bawiłyśmy się podczas kąpieli. Poza tym trafiłam na osiem kilogramów guzików posortowanych według koloru i wielkości oraz 12 słoiczków z kremem do twarzy – wszystkie takie same, wszystkie napoczęte i powkładane do czterech szuflad.
Jenny i jej siostra zapełniły tego typu przedmiotami dwa kontenery na gruz. Mnóstwo innych rzeczy trafiło do sklepów dobroczynnych. Dom rodziców był czysty, z odkurzonymi, wymytymi podłogami. Wydawało się, że panuje tam porządek, ale szuflady, szafki i garaż kryły tysiące rzeczy – niektóre pochodziły jeszcze z XIX wieku. – Mama zapakowała do pudełek rzeczy swojej mamy i nigdy więcej ich nie tknęła – mówi Jenny. – Wszystko to przyjechało z domu rodziców w Auckland do domu w wiosce emeryckiej. Przeprawa z inwentarzem rodziców skłoniła Jenny i jej męża do pozbywania się zbędnych rzeczy. Zainspirowali się matką znajomego, która – umierając – miała za cały dobytek jedną piżamę. Resztę rozdała lub wyrzuciła. Gdy pracownik zakładu pogrzebowego zapytał, w co ubrać zmarłą do pochówku, usłyszał, że w piżamę, którą zmarła miała na sobie.
Pakowanie swojego życia
Nie wszyscy są w stanie zmierzyć się z przemijaniem, a pozbywanie się rzeczy oznacza to, że czegoś nie będziemy już więcej potrzebować. Belinda musiała pomóc swojemu ojcu zaakceptować ten fakt, gdy po owdowieniu przeprowadzał się do wioski emeryckiej. uuu
Jego dom trafił na sprzedaż, a Belinda widziała, że przeprowadzka i pozbywanie się części rzeczy bardzo przygnębia i stresuje jej ojca. – Nie ma się co dziwić, przenosiny do wioski emeryckiej i wyrzucanie części dobytku to nic innego jak pakowanie swojego życia – tłumaczy Belinda, która postanowiła przepracować z ojcem emocje związane z przeprowadzką i pozbywaniem się dorobku życia. Wszystkie przedmioty, o których trzeba było zdecydować, czy będą wyrzucone, czy zostaną, Belinda przeniosła do jednego pokoju i razem z ojcem rozpoczęła ich przegląd, w trakcie którego prosiła, by opowiadał o swoich wspomnieniach i historiach związanych z każdą rzeczą. Dla obojga okazało się to cennym doświadczeniem, które dało im siłę do zmierzenia się z sytuacją.
Nie ma się co oszukiwać. Wielu starszym osobom trudno pogodzić się z przeprowadzką do wioski dla emerytów. Wiadomo, to początek nowego i końcowego etapu w życiu, jeśli nie liczyć hospicjum lub szpitala w ostatnich dniach. Poza tym przenosiny tam to kamień milowy, starzenie tymczasem to proces ciągły. Pewne rzeczy robimy po raz ostatni: podróżujemy samolotem, gramy w golfa, tenisa czy kosimy trawę w ogródku. Warto zadać sobie wówczas pytanie: czy wciąż będę potrzebował tych walizek w rozmiarze XXL? Do czego przydadzą mi się te kijki i rakiety? Może czas sprzedać kosiarkę, skoro od tej pory ogródek będzie pielęgnować wynajęty pracownik? Nic dziwnego, że takie pytania tłamsimy w podświadomości, żeby nie zaprzątały nam głowy. Są to bowiem pytania człowieka, który jeszcze nie szykuje się na śmierć, ale już wie, że jest jej bliżej niż dalej. Belinda uważa, że ludzie nie chcą tego zaakceptować, bo to oznacza uświadomienie sobie, że umieramy po kawałku, tak jak wtedy, gdy musimy przenieść sypialnię na parter, bo wejście po schodach na piętro okazuje się wyzwaniem ponad nasze siły.
Belinda i jej mąż nie chcą zostawiać swoim dzieciom zagraconego domu w spadku. Już przejrzeli wszystkie rzeczy i pozbyli się tych, które niepotrzebnie zalegały. – Nie chcemy, żeby nasze dzieci musiały spędzać tygodnie na sprzątaniu po nas – oznajmia Belinda.
Nie chodzi o to, by wyczyścić dom do cna i nie pozostawić sobie – i po sobie – żadnych pamiątek ani istotnych rzeczy. W końcu nasze dzieci też będą chciały zostawić sobie coś, co było dla nas, wartościowe. Na pewno jednak nie potrzebujemy tylu rzeczy, by przechowywać je w magazynach, które wyrastają jak grzyby po deszczu w USA i Nowej Zelandii. Buduje się je z myślą o prywatnych najemcach. Przeciętny Kowalski z klasy średniej wynajmuje pomieszczenia do przechowywania, bo w domu i garażu zabrakło mu już miejsca.
– To szaleństwo musi się skończyć – irytuje się John Loof. Chcę, żeby emerytura upłynęła mi w uporządkowanym otoczeniu, bez zbędnych gratów. I nie chodzi już o moje dzieci, ale o mnie. Ja sam będę czuł się lepiej, gdy wokół mnie będzie porządek. Musimy wszyscy przyjąć do wiadomości, że potrzebujemy mniej rzeczy, niż mamy.
źródło: „New Zealand Listener”
Dajmy sobie czas do namysłu
- W przeciwieństwie do seniorów w Nowej Zelandii emeryci w Polsce raczej nie muszą wynajmować magazynów, bo ich dobytek mieści się w domach, niemniej zawsze zostają jakieś rzeczy do uporządkowania po zmarłym. Podczas tych porządków pozbądźmy się przedmiotów, które wywołują w nas negatywne skojarzenia lub są związane z chorobą, która zabrała naszego bliskiego. Pozostawmy te rzeczy, które będą miłą pamiątką z czasów, gdy bliska osoba była obecna w naszym życiu i znajdowała się w pełni sił. Porządkowanie po zmarłym to czas emocji i rozterek. W przypadku wątpliwości, czy coś wyrzucić, czy zostawić, dajmy sobie czas do namysłu. Odłóżmy daną rzecz na bok i wróćmy do niej za kilka dni czy tygodni. Nie przeciągajmy jednak sprawy dłużej, bo to grozi rozdrapywaniem ran.