Pogrzeby na świecie nie zawsze wyglądają tak samo – to nie tylko trumna lub urna zakopana w ziemi. Do dziś możemy spotkać w przeróżnych kulturach rytuały pogrzebowe wykorzystujące np. naturalną lub sztuczną mumifikację. To, jakie tradycje związane z pochówkiem kultywujemy, zależy od kultury i wyznawanej wiary. Równie ważne są czynniki niezależne od nas, np. klimat czy ukształtowanie terenu. W tym artykule zapraszamy do miejsc, w których tradycje pogrzebowe są niezwykłe i niepowtarzalne na skalę światową.
Pogrzeb powietrzny – Tybet i Mongolia
W niektórych częściach Tybetu i Mongolii buddyści wadżrajany praktykują rytuał znany jako jhator, czyli pochówek w niebie. Wierzą, że ciało jest tylko przejściowym miejscem przebywania ludzkiego intelektu. Odrzucają również ideę zmartwychwstania ciała, a tym samym istnienie duszy. Z tego powodu buddyjskie pogrzeby polegają przede wszystkim na niszczeniu zwłok, najczęściej wskutek kremacji.
W krajach, gdzie spopielanie jest utrudnione, np. ze względu na niedostatek materiału opałowego, a inne formy pochówku uniemożliwia ukształtowanie terenu lub klimat, zwłoki są niszczone np. przez drapieżne ptaki.
W Tybecie wierzy się, że są one w stanie subtelnie przenieść ciało do stanu bardo (w dosłownym tłumaczeniu jest to stan pośredni ludzkiej egzystencji). Ceremonia pochówku w niebie to proces, który rozpoczyna się od pocięcia ciała na kawałki.
W następnej kolejności umieszcza się je na szczycie uświęconej góry, którą wykorzystuje się jedynie do celów pogrzebowych. Tam pozostawia się je do zjedzenia sępom. Niezjedzone przez ptaki grubsze kości są rozbijane na miazgę siekierą, tak aby sępy mogły je zjeść do końca.
Skoro dusza opuszcza ciało natychmiast po śmierci, tradycja karmienia sępów szczątkami jest postrzegana
jako ostatni dowód dobroczynności wobec ziemi. Jest to odwieczny rytuał praktykowany od tysięcy lat. Według Pasanga Wangdu z Tybetańskiej Akademii Nauk Społecznych około 80 proc. Tybetańczyków decyduje się obecnie na pochówek w niebie.
Podwieszane trumny – Filipiny, Indonezja i Chiny
Wśród niektórych grup etnicznych na Filipinach, w Indonezji i Chinach tradycja wieszania trumien jest praktykowana od bardzo dawna, i obowiązuje do dziś. Rozpoczęto ją nie tylko z powodów religijnych, ale też praktycznych.
W tamtejszych rejonach mówi się, że rytuał podwieszenia trumien przede wszystkim chroni zmarłych przed powodzią i zwierzętami. Z kolei w kulturze Igorot uważa się, że zapewnia to zmarłym łatwiejsze przejście do zaświatów.
Widok setek podwieszonych trumien robi wrażenie, do tego stopnia, że przyciągają one tłumy turystów z całego świata.
W południowym Syczuanie do tej pory można podziwiać kilkaset wiszących trumien chińskiego ludu Bo, który prawdopodobnie wymarł ok. 400 lat temu. W górskim miasteczku Sagada na Filipinach lud Igorot do dzisiaj podtrzymuje tę tradycję. Wiele wiszących trumien zobaczymy również na ścianach klifów Doliny Echa.
Famadihana, czyli cykliczna ekshumacja – Madagaskar
Ludy Madagaskaru odprawiają rytuał pogrzebowy zwany famadihana, który jest niczym innym jak cykliczną ekshumacją. Odbywa się ona mniej więcej co siedem lat. Wtedy z krypt są ekshumowane ciała zmarłych. Rytuał, znany jest również jako odwracanie kości i polega na ponownym zawinięciu zmarłego w świeże płótno.
Następnie odbywa się huczne świętowanie Podczas uroczystości gra muzyka, a na uczestników czeka przygotowana wcześniej wielka uczta. Podczas rytuału żywi tańczą ze swoimi zmarłymi przodkami i przekazują im rodzinne wieści, których potrafi się sporo uzbierać przez te siedem lat od ostatniej „rozmowy”. Zmarłych przodków prosi się również o błogosławieństwo na czas ponownej rozłąki. Kiedy rytuału stanie się zadość, ciała są ponownie chowane w swoich kryptach.
Famadihana to lokalny sposób na utrzymanie połączenia między żywymi a umarłymi. Opiera się na przekonaniu, że zmarły nie dołącza do zaświatów, dopóki jego ciało nie ulegnie całkowitemu rozkładowi. Bez tego nie jest on w stanie porozumieć się z żywymi, więc to oni muszą w tym czasie dbać o ich więź.
Wędzone mumie – Papua Nowa Gwinea
W regionie Menyamya w prowincji Morobe w Papui Nowej Gwinei lud Anga kultywuje tradycję pogrzebową polegającą na leczeniu dymem ciał zmarłych. Rytuał się kończy, kiedy zwłoki zostaną całkowicie zmumifikowane i ułożone na bambusowych klatkach. Tak przygotowani zmarli są umieszczani na szczytach klifów nad wioskami. Ma to być sposób ludu Anga na okazanie szacunku swoim zmarłym.
Ta metoda mumifikacji ma swoją ścisłą procedurę. Ciało zawiesza się nad ogniem, a gdy je wzdyma, szturcha się je drewnianymi patykami, aby spuścić z ciała płyny. Następnie delikatnie rozszerza się odbyt zmarłego, aby umożliwić wypadnięcie narządów.
Osoby zajmujące się mumifikacją towarzyszą ciału od początku do końca, żeby pilnować, by żadna część zmarłego – jego płyny, jelita, a w szczególności całe ciało – nie dotknęła ziemi. Jest to niedopuszczalne i przynosi ogromnego pecha całemu ludowi. Rytuałem zajmują się tylko konkretne osoby, których zadaniem jest zadbać nie tylko o poprawne przygotowanie ciała zmarłego, lecz także o jego dobro duchowe.
W okolicach osad Aseki i Watama można zobaczyć kilka wędzonych mumii, choć rytuał ten jest obecnie bardzo rzadko praktykowany, najczęściej wykonuje się go zmarłym, którzy byli ważni i zasłużeni
dla społeczności.
Barwne pogrzeby – Ghana w Afryce Zachodniej
Pogrzeby w Ghanie stoją pod znakiem bogactwa kolorów, emocji i hucznego świętowania. Podczas ostatniego pożegnania najważniejsze jest to, jakim człowiekiem był zmarły, czym się interesował i co lubił. Równie ważne jest to, ile dokładnie żył. Ostatnie pożegnanie ma być celebracją i zwieńczeniem jego życia.
Podczas pogrzebu ważny jest każdy szczegół, nawet ubiór żałobników. Ich stroje są najbardziej odświętne, i szyje się je specjalnie na tę okazję. Jeśli zmarły przeżył ponad 70 lat, oznacza to, że został pobłogosławiony przez Boga długim, owocnym życiem i należy wybrać kolor biały. Ten kolor jest dla nich symbolem zwycięstwa nad śmiercią i zmartwychwstania. Z kolei w przypadku młodszych zmarłych sięga się po kolory czarny, który oznacza żałobę, i czerwony – symbolizujący żal po stracie ukochanej osoby.
W tym kraju pogrzeby odbywają się najczęściej w soboty, a wystawność ceremonii zależy od pozycji samego zmarłego. Od połowy XX wieku niezwykle popularne stały się personalizowane trumny, tworzone przez lokalnych artystów. Przypominają kształtem to, co zmarły lubił najbardziej lub czym zajmował się w życiu.
Rybacy spoczywają w rybie, mechanicy w kluczu płaskim, pisarze w książce, a zapaleni kierowcy w ulubionym modelu samochodu. Stworzenie takiej trumny może trwać wiele miesięcy i jest bardzo kosztowne – ich cena sięga nawet równowartość 40 tys. zł. Ten wydatek spada na całą rodzinę, zarówno bliższą, jak i dalszą. W tym czasie zwłoki czekają na pochówek w kostnicy.
Ceremonia pogrzebowa w Ghanie nie może odbyć się bez hucznej stypy, na której gra muzyka (dla tych bardziej konserwatywnych obywateli grana na bębnach, a dla nowocześniejszych puszczana przez DJ-a), są tańce i głośne lamenty. Zdarza się również, że na pogrzebie są zbierane datki dla najbliższej rodziny zmarłego. Jest to odpowiednik naszych wieńców pogrzebowych.
Nie jest to jednak ostatni moment na wspominki tych, którzy odeszli. Co jakiś czas są organizowane ceremonie przypominające, o których informują wielkie, kolorowe plakaty. Takie wydarzenia najczęściej są organizowane dla kilku zmarłych z jednej rodziny lub społeczności. Jest to rozwiązanie czysto praktyczne, ponieważ można dzięki temu podzielić się kosztami organizacji, które, podobnie jak same pogrzeby, muszą być huczne i dopięte na ostatni guzik.
Pogrzeb podniebny, poprzedzony kremacją czy zakończony huczną stypą, ma na celu to samo – zapewnienie zmarłemu godnego zwieńczenia jego życia. Pogrzeby są niezwykle ważną częścią każdej kultury, swoistym odruchem w stronę drugiego człowieka, który nie ma wpływu na to, co dzieje się z jego ciałem. Dlatego tak ważne jest, by o te rytuały dbać oraz dawać im się rozwijać i ewoluować w danej społeczności.
Otwartość na inne niż nasze rytuały pogrzebowe może być również sposobem oswajania się ze śmiercią, w swojej własnej społeczności. Daje nam to możliwość chwilowej zmiany perspektywy. Poszerzanie horyzontów jest przecież niczym innym jak kluczem do rozwoju.
Dobrowolna donacja ciała po śmierci do celów medycznych i naukowych zmieniła świat. Dzięki niej możemy przedłużać lub ratować życie tym, którzy bez takiej pomocy nie mieliby szansy na przeżycie czy normalne funkcjonowanie. Jest ona również istotna w kształceniu nowych pokoleń lekarzy.
Ale czy można zasłynąć jako donator ciała po śmierci? Susan Potter udowodniła, że tak. A wszystko za sprawą niezwykłego projektu medycznego Visible Human Project.
Susan Christina Potter, urodzona 25 grudnia 1927 r., była niemiecką imigrantką szukającą nowego życia w USA po drugiej wojnie światowej. Po emigracji poślubiła Harry’ego, księgowego z klubu golfowego na Long Island, i miała z nim dwie córki.
Po przejściu męża na emeryturę wspólnie postanowili przenieść się na stałe do Denver. Życie Susan drastycznie zmieniło się po diagnozach czerniaka, raka piersi i cukrzycy. Problemy zdrowotne bardzo ją załamały, ale ostatecznie nie odebrały jej życia.
Nie był to jednak koniec niefortunnych zdarzeń w jej życiu, musiała bowiem zmierzyć się z urazami nabytymi podczas wypadku samochodowego. Utrudniały jej codzienne funkcjonowanie do tego stopnia, że zaczęła korzystać z elektrycznego wózka inwalidzkiego, by móc bez bólu i trudności się przemieszczać. Susan Potter była bardzo niezależna i nawet po wypadku sama robiła zakupy i załatwiała codzienne sprawy.
W konsekwencji tych wszystkich wydarzeń musiała przejść ponad 20 operacji, które pozostawiły liczne deformacje na jej ciele. Po przezwyciężeniu trudności zdrowotnych i nauczeniu się życia na nowo została działaczką na rzecz osób niepełnosprawnych i wspierała tych, których rozumiała jak mało kto. Działała w szpitalu Uniwersytetu Kolorado. Niesienie pomocy innym dodawało jej sił do życia.
Kiedy myślała, że to już koniec i nie wytrzyma kolejnego dnia w bólu, trafiła na nowatorski projekt medyczny Visible Human Project, prowadzony przez doktora Victora M. Spitzera, dyrektora Centrum Symulacji Człowieka na kampusie medycznym Uniwersytetu Kolorado w Anschutz. Jak sama przyznała podczas wywiadów do Visible Human, był to dla niej znak od Boga, że musi znaleźć siły, by wziąć udział w jeszcze jednym projekcie.
Celem inicjatywy było stworzenie zbioru danych w postaci zdjęć przekrojowych ciała ludzkiego, które miały zostać wykorzystane do celów naukowych i dydaktycznych w stworzeniu szczegółowej wizualizacji anatomii człowieka.
Wspólna historia kobiety i lekarza rozpoczęła się w 2000 roku, kiedy 73-letnia Susan Potter postanowiła zadzwonić do gabinetu dr. Spitzera. Telefon odebrał jego asystent, Jim Heath, który usłyszał w słuchawce: „Jestem Sue Potter. Przeczytałam w gazecie o projekcie »Visible Human« i chcę ofiarować swoje ciało. Chcę zostać pocięta”.
Jej bezpośredniość zszokowała zarówno asystenta, jak i samego lekarza. Obaj na początku nie do końca rozumieli, o co chodzi kobiecie. Do projektu poszukiwano zdrowych ciał, a to kryterium automatycznie dyskwalifikowało schorowaną Susan.
To jednak świadomość, że któregoś dnia będą musieli pracować z chorym ciałem, sprawiła, że doktor ostatecznie zgodził się na zaangażowanie kobiety w projekt. Miał już na koncie ukończone skany zdrowych ciał mężczyzny i kobiety. Przyszła więc kolej na chore ciało z bogatą historią medyczną. Tym razem postanowił podejść do projektu inaczej niż zazwyczaj. Spitzer zdecydował się zaangażować Susan jeszcze za jej życia.
Ciało donatora z zasady zawsze pozostaje anonimowe. Lista dawców w prosektorium zawiera jedynie podstawowe informacje, takie jak wiek i przyczynę śmierci, nigdy nazwisko. Jednak donacja ciała przez Susan szybko stała się sprawą publiczną. Kobieta pojawiła się nawet w towarzystwie badacza na konferencji poświęconej projektowi „Visible Human” i występowała przed grupami studentów medycyny. Potter nie pragnęła sławy, najważniejszy był dla niej rozwój edukacji medycznej na całym świecie.
Zaangażowanie Susan skłoniło dr. Spitzera do rozpoczęcia dokumentowania życia i działań kobiety. Przez prawie dwie dekady zajmowało się tym National Geographic. Wszystko po to, by studenci uczący się na ciele Susan Potter mogli bliżej poznać ją i jej schorzenia. Oboje uważali, że każda historia choroby to również historia konkretnego człowieka, i tą właśnie historią chcieli się podzielić.
Susan Potter dokładnie wiedziała, co stanie się z jej ciałem po śmierci. Wielokrotnie odwiedzała laboratorium i obserwowała cały proces – od mrożenia, aż po krojenie ciała. Dla innych było to szokujące, dla niej zupełnie naturalne. Jak sama podkreślała, chciała znać dokładnie ten proces, ponieważ i ją będzie on kiedyś dotyczył.
Kobieta zmarła 16 lutego 2015 r. w wieku 87 lat na zapalenie płuc. Tuż po jej śmierci ciało zamrożono w temperaturze -26°C, a 9 marca 2017 r. pocięto je na cztery części. Po tej czynności węglikowe ostrze stopniowo kroiło jej zwłoki na 27 tys. plasterków o grubości ludzkiego włosa. Cały proces krojenia i fotografowania poszczególnych warstw trwał 60 dni roboczych. Technologia zastosowana w projekcie znacznie się poprawiła od czasu jego rozpoczęcia w 1993 r. Wcześniejsze zdjęcia od dwóch poprzednich dawców wykonano na znacznie grubszych warstwach, co nie dawało tak szczegółowego obrazu ciała jak zdjęcia wykonane na ciele Susan Potter.
W całym procesie wzięto pod uwagę życzenia kobiety – kochała róże i chciała odejść w ich towarzystwie, więc namalowano je na drzwiach laboratorium. Dodatkowo podczas krojenia, zgodnie z jej prośbą, odtwarzano muzykę klasyczną. Po wszystkich tych czynnościach pozostało jedynie poddać zdjęcia obróbce cyfrowej, co trwało najdłużej, bo około trzech lat.
Dr Victor Spitzer długo po śmierci kobiety podkreślał, że nigdy nie chodziło jej o to, by być niezapomnianą i nieśmiertelną, ale dodawał, że niewątpliwie taka pozostanie. Oficjalny koniec współpracy Spitzera z Potter datuje się na 7 kwietnia 2017 r., kiedy to zamknięto projekt„Visible Human”. Planowano jego kontynuowanie, jednak do tej pory nic nie wskazuje na to, że tak się stanie.
Dziś możemy podziwiać ten szczegółowy skan na stronie: www.nationalgeographic.com
Od czasów prehistorycznych sztuka była narzędziem do rozważań życiowych na różnych płaszczyznach, także tych związanych z umieraniem. I chociaż każde następne pokolenie żyło w innych czasach, jedno pozostaje niezmienne – boimy się i nie rozumiemy śmierci.
Jednym z niezmiennych, mimo upływającego czasu, motywów w sztuce jest śmierć. Od średniowiecznego memento mori i ars moriendi, przez barokowe vanitas, aż do współczesności artyści z całego świata próbują zinterpretować i zrozumieć to zjawisko na różne sposoby. Ich twórczość jest często efektem głębokiej refleksji nad przemijaniem. Sztuka o śmierci, chociaż teoretycznie mówi o tym samym, transformuje razem z ludzkością. Jest ona kształtowana przez nadchodzące z każdej strony przemiany kulturowe, ekologiczne czy związane z postępem medycyny. W tym artykule chciałabym odstawić na bok klasyczne dzieła znane z lekcji historii i pochylić się nad współczesną twórczością artystyczną. Tym samym zapraszam do kącika sztuki „Kultury Pogrzebu”.
Oto kilka współczesnych wyobrażeń śmierci w sztuce.
Seria fotografii złomu pokremacyjnego – Harry Lloyd-Evans
Złom pokremacyjny stał się tematem prac fotograficznych Harry’ego Evansa, brytyjskiego studenta fotografii. Inspiracją do stworzenia cyklu była ciekawość procesów zachodzących za drzwiami krematorium i postrzeganie kremacji jako przejawu czystego człowieczeństwa. Projekt zaciera granicę między życiem a śmiercią za pomocą kompozycji samych fotografii. Oprócz pozostałości po kremacji na fotografiach możemy podziwiać zdjęcia rentgenowskie przedstawiające implanty w użyciu do ratowania zdrowia i życia pacjentów. Widoczny jest dzięki temu kontrast między tym, co żywe i martwe.
Wszystkie implanty wykorzystane w projekcie zostały poddane recyklingowi we współpracy z brytyjskimi krematoriami i firmą Orthometals specjalizującą się w recyklingu pozostałości metalowych po kremacji. Zarobione w ten sposób pieniądze są przekazywane organizacjom charytatywnym. Od 2004 roku zebrano ponad milion funtów. W projekcie Lloyda Evansa wykorzystano również rozrusznik serca, który po oczyszczeniu został wysłany do Afryki, gdzie uratował życie jednemu z pacjentów.
Po zakończeniu projektu artysta stwierdził, że najbardziej zaskoczyło go to, jak wdzięcznym tematem okazał się złom pokremacyjny. „Nie byłem przygotowany na piękno procesu wypalania, który przekształcił metalowe implanty w świetliste obiekty” – zaznacza Lloyd-Evans. Podkreśla, że prace skłoniły go
do głębokiej refleksji nad ludzkością i rolą nauki, medycyny i sztuki w kształtowaniu postrzegania życia i śmierci.
„Life before death” (Życie przed śmiercią) – Walter Schels i Beate Lakotta
Seria „Life before death” to projekt niemieckich artystów Waltera Schelsa i Beate Lakotty. Składają się na niego zdjęcia i wywiady z 26 osobami, które umierały. Pierwsze fotografie chętnych do udziału w projekcie były wykonywane przy okazji wywiadu, a drugie zaraz po śmierci.
Jak podkreślają twórcy, seria powstała, by oswoić się ze śmiercią. Prace trwały ponad rok. Autorzy odwiedzali hospicja w Hamburgu i Berlinie, poszukując osób chętnych do udziału w projekcie. Schelsa i Lakottę najbardziej zaskoczyło to, jak wiele osób zgodziło się wziąć w nim udział. Tuż po wybraniu modeli i modelek zdali sobie sprawę z tego, że czas między wykonaniem pierwszego a drugiego portretu może wynosić od kilku dni do kilku miesięcy. Artyści musieli być nieustannie w gotowości i czekać na telefon z informacją o czyjejś śmierci. Uniemożliwiło im to jakąkolwiek pracę poza projektem. Musieli oddać się mu całkowicie. Po zakończeniu projektu zauważyli, że zbliżyło ich to do śmierci, co uznali za pozytywny aspekt ich pracy.
Walter po zakończeniu projektu wielokrotnie powtarzał, że kocha życie bardziej niż kiedykolwiek. Mimo że jest bardziej świadomy swojej śmiertelności, pomaga mu to lepiej przygotować się na jej nadejście. Już bez ogromnego lęku, jaki towarzyszył mu przed realizacją projektu.
Wszystkie wywiady i zdjęcia zostały zebrane w książce „Noch mal leben vor dem Tod” autorstwa Beate Lakotty i Waltera Schelsa.
Nagrobki (zespół) – Maciej Salamon i Adam Witkowski
Nagrobki to duet artystów z Polski, w skład którego wchodzą Maciej Salamon i Adam Witkowski. Swoją muzykę określają jako nekropolo, co nawiązuje do tematyki ich twórczości, która od ponad dekady koncentruje się na śmierci i jej ikonografii. Przez 10 lat działalności artyści wydali 8 płyt (z czego trzy z muzyką teatralną), jedną książkę, zagrali 255 koncertów, zorganizowali trzy wystawy indywidualne i wzięli udział w czterech zbiorowych.
Sztuka duetu jest spójna zarówno pod względem wizualnym, jak i muzycznym, kontemplując nad śmiercią i własną śmiertelnością. Minimalizm środków artystycznych, jakimi się posługują, w połączeniu z ich maksymalnym wykorzystaniem tworzy pełny obraz komediodramatycznego komentarza na temat tabu wokół śmierci w codziennym życiu.
Dziś oprócz koncertowania i tworzenia oprawy muzycznej do spektakli Salamon i Witkowski pracują na Wydziale Rzeźby i Intermediów Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Dodatkowo Witkowski od 2015 roku prowadzi własną pracownię pod szyldem Akademii Sztuki w Szczecinie.
„Op z’n plaats” (Na miejscu) – Reiner Kurpershoek
Symboliczny cmentarz poświęcony pamięci pacjentów psychiatrycznych w Vernay (Holandia) to instalacja artystyczna Reintera Kurpershoeka. Początkowo można było oglądać ją na terenie dawnego szpitala psychiatrycznego św. Anny w Vernay. Powstała ona w 2002 roku. Inspiracją do jej stworzenia było to, że dawniej na terenie szpitala istniał cmentarz, na którym chowano pacjentów.
Reiner na potrzeby instalacji stworzył sto krzyży, które miały symbolizować i upamiętniać wszystkich zmarłych w tym szpitalu w ciągu ostatnich stu lat. Każdy krzyż jest przetrącony. Autor chciał w ten sposób ukazać bezsilność i poczucie zagubienia pacjentów psychiatrycznych. Na krzyżach widzimy również odkryte stalowe pręty, które miały symbolizować odkryte żyły pacjentów zarówno w kontekście samookaleczenia, jak i ogólnego wyniszczenia organizmu chorobą psychiczną. Na krzyżach są też tabliczki z informacjami, takimi jak numer pacjenta, data zgonu, choroby czy przyczyna śmierci.
W 2011 roku szpital św. Anny w Vernay sprzedano osobie prywatnej, a znajdująca się tam instalacja została przeniesiona. Początkowo miała znajdować się w centrum miasta. Jednak władze na to nie pozwoliły, argumentując, że nikt w przestrzeni publicznej nie chce na co dzień oglądać cmentarzy i atrybutów śmierci.
Instalację przeniesiono więc do parku. I chociaż początkowo nosił on inną nazwę, to obecnie w ramach hołdu miejsce nazywa się tak samo jak dzieło sztuki znajdujące się na jego terenie – Op z’n plaats. Wystawę można podziwiać do dzisiaj.
„Autoportrety obsesyjne” – Magda Hueckel
„Autoportrety obsesyjne” autorstwa Magdy Hueckel to seria czarno-białych fotografii składających się na większy cykl autoportretów powstałych od 2006 do 2008 roku. Artystka sfotografowała różne partie swojego ciała – dłonie, stopy, nadgarstki i piersi, które umyślnie deformowała. Chciała w ten sposób pokazać paraliżujący lęk przed rozkładem ciała, chorobą, starzeniem się, urazami, a ostatecznie śmiercią. „Zainteresowało mnie to, co subiektywne, relatywne i irracjonalne, a jednocześnie decydujące o sposobie odbierania i interpretowania rzeczywistości” – mówi autorka.
By ukazać wyniszczenie spowodowane nieuchronną śmiercią ludzkiego ciała, autorka sięgnęła po sposób fotografowania nazywany multiekspozycją. Połączyła zdjęcia swojego ciała ze zdjęciami rozkładających się szczątek materii organicznej pochodzenia roślinnego. Ten zabieg artystyczny miał podkreślać to, jak obsesyjne potrafią być myśli na temat śmiertelności i przemijania, nawet mimo świadomości, że ma się jeszcze zdrowe i młode ciało. Prace Hueckel były prezentowane na wystawach w Polsce i za granicą.
Personalizowany całun z użyciem cyjanotypii – Genevieve Graham
Genevieve Graham to artystka z Newcastle (Wielka Brytania), która bardzo upodobała sobie temat śmierci. Postanowiła nawet zadedykować mu swoją pracę doktorancką pt. „Co zostawiamy na grobach swoich bliskich? Personalizacja grobów”. W skład pracy wchodziły fotografie z cmentarzy z całego świata przedstawiające przedmioty pozostawiane na grobie przez bliskich zmarłych.
Graham w trakcie robienia doktoratu wpadła na jeszcze jeden oryginalny pomysł, by maksymalnie wykorzystać wykonane przez nią fotografie. Tak narodził się pomysł stworzenia personalizowanego całunu pogrzebowego z wykorzystaniem techniki fotograficznej – cyjanotypii, która jest możliwa dzięki światłoczułości soli żelaza.
Charakteryzuje się ciekawym monochromatycznym efektem na fotografiach w kolorze błękitnym (wywołanym przez użycie związku chemicznego, który nazywamy błękitem pruskim). Całun miał stać się w przyszłości jej strojem w ostatnią ziemską drogę. Praca obiegła media na całym świecie. Wywołało to dyskusję o personalizacji pochówków w dzisiejszych czasach, potwierdzając istotę jej dzieła.
Obecnie dr Graham nadal bada pamiątki pozostawione w miejscach pochówków i przełamuje tabu związane ze śmiercią. Za sprawą swojej twórczości chce oswajać ludzi i otwierać ich na osobiste i personalizowanie pożegnania.
Współcześnie żyjemy dłużej niż kiedykolwiek, co prowadzi do powstawania nowych, odmiennych od klasycznych, dzieł sztuki, które ukazują śmierć w zupełnie innym świetle. Ta ewolucja jest nieunikniona, podobnie jak zmiana w postrzeganiu samego zjawiska umierania. Dzięki artystom możemy nieco oswoić śmierć. Warto więc wykorzystywać te skarby kultury dla swojego rozwoju. Wtedy zauważymy, że wszyscy mierzymy się z tym samym i tak samo próbujemy zrozumieć ten tajemniczy proces.
Branża pogrzebowa na całym świecie wprowadza coraz to nowe usługi, aby bliscy zmarłych mogli zapewnić im godne pożegnanie. Temat tego artykułu pokazuje, że oferta zakładów często wykracza poza samą ceremonię pogrzebową.
Kilka lat temu, wraz z pogłębianiem wiedzy na temat żałoby, zaczęłam dostrzegać, jak ważną kwestią jest planowanie własnego pogrzebu. Zazwyczaj mówienie czy słuchanie o pochówku naszym lub bliskiej osoby jest trudne. Unikanie takich rozmów prowadzi do sytuacji, w której rodziny zmarłych nie wiedzą, jakiego ostatniego pożegnania ci sobie życzyli. Dlatego coraz więcej zakładów pogrzebowych w Polsce wprowadza zupełnie nową usługę – planowanie pogrzebu za życia.
Usługa planowania pogrzebu to spotkanie klienta z pracownikiem zakładu pogrzebowego, mające na celu określenie szczegółów, które mają składać się na ceremonię pochówku. Podczas takiego spotkania można zadecydować o wielu aspektach pogrzebu, takich jak rodzaj pochówku, jego miejsce, a nawet oprawa florystyczna i muzyczna ceremonii. Wielu klientów decyduje się też zadbać o kwestie finansowe, by jak najbardziej odciążyć bliskich.
Jest to stosunkowo nowa usługa na polskim rynku funeralnym, ale coraz więcej osób poszukuje jej w lokalnych domach pogrzebowych. Wprowadzając ją do oferty, otwieramy się nie tylko na nową formę zarobku, lecz także budujemy zaufanie do naszej firmy wśród klientów. Mogą oni z naszą pomocą nie tylko zorganizować ceremonię pogrzebową, ale też zdecydować o niej na długo przed śmiercią, co do tej pory spoczywało zazwyczaj na ich rodzinach.
Na Instagramie przeprowadziłam ankietę dotyczącą planowania pogrzebu za życia. Skierowałam ją do osób, które korzystały lub będą w przyszłości korzystać z usług zakładów pogrzebowych.
Oto odpowiedzi 250 osób, którym zostały zadane poniższe pytania:
„Czy słyszałeś/słyszałaś o jakiejś formie planowania pogrzebu z pomocą zakładu pogrzebowego w Polsce?” – na to pytanie tylko 34,4 proc. odpowiedziało twierdząco. Osoby te zostały poproszone o wskazanie, w jakim województwie spotkały się z tą usługą, i aż 32,5 proc. odpowiadających wskazało województwo mazowieckie. Kolejne na podium były województwa wielkopolskie (12,5 proc.) i zachodniopomorskie (10 proc.).
„Czy korzystałeś/korzystałaś z opcji planowania pogrzebu z pomocą zakładu pogrzebowego lub skorzystała z niej bliska ci osoba?” – 6 proc. ankietowanych przyznało, że korzystało z takiej usługi osobiście, a aż 17,2 proc., – że korzystała z takiej opcji bliska im osoba.
„Czy taka usługa okazała się dla nich pomocna w procesie organizacji pogrzebu?” – tutaj 56,5 proc. osób potwierdziło, a tylko 2,4 proc. uznało ją za niepomocną, reszta nie korzystała z takich usług lub nie miała zdania na ten temat.
Kluczowe okazało się ostatnie pytanie: „Czy skorzystałbyś/skorzystałabyś z opcji planowania pogrzebu z pomocą zakładu pogrzebowego, gdyby była ona dostępna w twojej okolicy?”. Respondenci wyrazili
bezpośrednie zainteresowanie usługą aż w 76 proc., a tylko 2,8 proc. z nich nie skorzystałoby z niej w przyszłości.
Wyniki ankiety potwierdzają, że nasze społeczeństwo jest gotowe korzystać z nowych usług funeralnych. Dla klientów istotne jest to, w jaki sposób przebiegnie ich ceremonia pogrzebowa, i chcą zadbać o to jeszcze za życia. Są w stanie całkowicie zaufać w tej kwestii wybranemu przez siebie zakładowi pogrzebowemu, czekają jedynie na to, żeby taka możliwość się pojawiła. Nie bójmy się więc ulepszać swojego biznesu, wprowadzając nowe opcje dla klientów. Możemy tym samym wychodzić naprzeciw ich potrzebom, nie tylko w momencie, kiedy w ich rodzinie konieczne jest skorzystanie z naszych usług.
Bardzo ważną kwestią w tej sprawie jest to, że dzięki planowaniu pogrzebu organizacja ceremonii przebiega dużo sprawniej i nie ma wtedy miejsca na niedomówienia. Jako zakładowi pogrzebowemu daje nam to pewność, że ostatnie pożegnanie przebiega zgodnie z wolą zmarłego.
Ludzie tęsknią za swoimi bliskimi niezależnie od miejsca i czasów, w jakich żyją. A pamiątki żałobne są wyrazem tej tęsknoty. Chociaż przybierają one różną formę, to ich funkcja pozostaje ta sama – zachowanie pamięci o zmarłym i posiadanie jego cząstki przy sobie.
Fascynujące w pamiątkach żałobnych jest to, jak bardzo dopasowują się one do warunków, w których ludzkość aktualnie żyje. Chociaż moda związana z tym, jak takie pamiątki wyglądają, nieustannie się zmienia, to pozostają one tak samo wartościowe dla ludzi, którzy zlecają ich wykonanie. Archeolodzy nie wykluczają, że pamiątki po zmarłych mogą być z nami od zawsze. Mówi się, że ich popularyzacja rozpoczęła się w późnym średniowieczu, kiedy ludzie zaczęli snuć rozmyślania na temat śmierci zgodnie z łacińskim „Memento mori”. Jednak najważniejszy moment w historii pamiątek żałobnych przypada dopiero na XIX wiek.
Pamiątki żałobne z wykorzystaniem włosów zmarłego
W pamiątkach żałobnych najważniejsze jest to, żeby były trwałe i jak najdłużej przypominały o zmarłym. Po śmierci w ciele bardzo szybko zaczynają zachodzić procesy gnilne, przez co zmarły nie przypomina już siebie za życia.
Zupełnie inaczej ma się jednak sprawa z włosami, które po obcięciu zachowują swój kolor przez wiele lat. Ludzie zaczęli więc wykorzystywać włosy zmarłych do tworzenia dzieł sztuki, które miały przypominać o ukochanej osobie. Włosy stanowiły namacalną i bardzo osobistą pamiątkę po zmarłym.
Praktyka ta jest odzwierciedleniem wiktoriańskiej fascynacji włosami, które były symbolem tożsamości człowieka i jego statusu. W XIX wieku włosy wplatano w biżuterię, zaplątywano w fantazyjne uczesania, nierzadko na wzór płatków kwiatów, a nawet mielono w celu wykorzystania ich w pigmentach, by malować pamiątkowe obrazy.
Do wykonania takiej pamiątki można było zatrudnić specjalizującego się w tym jubilera lub zrobić ją samemu w domu. W tamtych czasach powstało wiele podręczników i poradników o tym, jak ją wykonać. Przykładem takiej publikacji jest „Self-Instructor in the Art of Hair Work” Marka Campbella, w której znajdziemy instrukcję, jak krok po kroku stworzyć dzieło z włosów.
Biżuterię żałobną spopularyzowała królowa Wiktoria, która traktowała ją jako formę okazywania żałoby. Stało się to po śmierci jej ukochanego męża, księcia Alberta, w 1861 roku. Królowa Wiktoria i członkowie jej dworu na pogrzeb księcia Alberta założyli żałobną biżuterię, a przez dziesięciolecia po jego śmierci nosili czarne ubrania i pasującą do nich biżuterię żałobną. Dlatego też biżuteria kojarzy się najbardziej
z epoką wiktoriańską.
Pamiątki żałobne z włosów, a zwłaszcza biżuteria tworzona z ich wykorzystaniem, stały się tak popularne, że według doniesień w połowie XIX wieku około 50 ton ludzkich włosów rocznie było wykorzystywanych przez jubilerów.
Każdy, niezależnie od statusu społecznego, chciał mieć taką pamiątkę, zaczęto więc do ich tworzenia wykorzystywać gagat (jedna z odmian węgla brunatnego) i ebonit (tworzywo sztuczne otrzymywane w wyniku wulkanizacji naturalnego lub sztucznego kauczuku), które były znacznie tańsze niż kamienie i metale szlachetne. Oba materiały są czarne, dzięki czemu idealnie nadają się ta takie pamiątki.
Każdy element biżuterii żałobnej, jej kształt czy kolor, miał określone znaczenie. Czarny kolor surowca symbolizował żal i pustkę po zmarłym. Z kolei np. wierzba oznaczała smutek i żałobę, a urna – śmierć i życie pozagrobowe.
Fotografia pośmiertna (post mortem)
Obok pamiątek żałobnych z włosów popularność zaczęła zyskiwać znana powszechnie technika fotograficzna – dagerotyp. Fotografia wykonana tą metodą pojawiała się bezpośrednio na metalowej, najczęściej miedzianej płycie pokrytej cienką warstwą srebra.
Takie zdjęcia powstawały bez negatywu (którego odpowiednikiem w przypadku fotografii cyfrowej jest matryca aparatu) dającego możliwość sporządzenia nieskończonej liczby odbitek. Każdy dagerotyp jest więc unikalny, a przez to bezcenny. Zdjęcie było luksusem, na który można było sobie pozwolić jedynie
w wyjątkowych sytuacjach.
Taką okazją była między innymi śmierć członka rodziny. W XIX wieku, aż do początku XX wieku, śmiertelność była znacznie większa niż dzisiaj, a wielu ludziom – zwłaszcza dzieciom – nie robiono za życia żadnych zdjęć. Tak narodziła się fotografia pośmiertna, która pozwalała zachować wizerunek zmarłych członków rodziny, a także wykorzystywać je do wspominania i opłakiwania bliskich. Często obok zmarłego na takich fotografiach można było zobaczyć jego rodzinę. Wykonanie zdjęcia miało podkreślić nierozerwalną więź emocjonalną ze zmarłym.
Fotografie często oprawiano w bogato zdobione ramki z imieniem zmarłego, datą śmierci lub specjalnym cytatem. Bardziej zamożne rodziny umieszczały portrety zmarłych w dużych i skrupulatnie tworzonych kompozycjach wykonanych z użyciem ich włosów. Łączyli w ten sposób dwa obowiązujące wtedy trendy.
XX wiek – kremacja jako jedna z podstawowych form pochówku
W 1902 roku za sprawą działalności nowo założonego Brytyjskiego Towarzystwa Kremacyjnego powstała pierwsza ustawa o kremacji. Dokument określił wymogi dotyczące konkretnych procedur poprzedzających
kremację zwłok i nakazał wykonywanie kremacji w wyznaczonych do tego miejscach.
Tym samym spopielenie zwłok stało się jedną z podstawowych form pochówku. Pozwoliło to na tworzenie zupełnie nowych pamiątek żałobnych, tym razem z wykorzystaniem prochów powstałych po spopieleniu
zwłok, które – podobnie jak włosy – potrafią przetrwać przez długi czas.
Czasy współczesne
Obecnie w tworzeniu pamiątek żałobnych stawia się na personalizację. Przedmiot upamiętniający zmarłego ma przede wszystkim odzwierciedlać jego charakter i osobowość. Stąd też takie pamiątki są teraz bardzo rzadko czarne.
Nadal bardzo popularna jest biżuteria żałobna, a do jej wykonania, ze względu na rosnącą na świecie popularność kremacji, wykorzystuje się najczęściej prochy. Chociaż nie robi się już kompozycji
z włosów zmarłego, tak jak w czasach wiktoriańskich, to nadal korzysta się z nich podczas tworzenia pamiątek.
Obecnie upamiętnia się nie tylko ludzi, lecz także zmarłe zwierzęta. Często są one pełnoprawnymi członkami rodziny, po których przeżywamy żałobę. Powstał więc nowy rodzaj pamiątek żałobnych – na cześć ukochanych pupili. Obecnie do tworzenia biżuterii upamiętniającej zmarłego bardzo często korzysta się z żywicy. Jedną z firm, zajmujących się ich wyrobem na naszym rodzimym rynku, jest firma Damar, o której pisaliśmy w poprzednich numerach „Kultury Pogrzebu”.
Popularną biżuterią są też tak zwane diamenty pamięci. Do ich wykonania jest potrzebna niewielka ilość prochu lub kosmyk włosów zmarłego. Je także można personalizować – wybrać kolor, wielkość czy liczbę wykorzystanych diamentów. Taki kamień można umieścić w biżuterii własnego wyboru lub w ozdobnym puzderku.
Współczesne pamiątki żałobne to nie tylko biżuteria. Prochy powstałe po kremacji można wykorzystać do wykonania wielu różnych przedmiotów. Ta różnorodność pozwala na dobranie czegoś, co idealnie odzwierciedla to, jaki zmarły był za życia.
Brytyjska firma Andvinyly produkuje z kolei winyle z wprasowanymi prochami zmarłego. Jest też możliwość wykorzystania dodatku prochów zwierzęcych. Gotowy winyl to około 18-22 minuty nagrania na stronę. Na płycie może znaleźć się zarówno muzyka, jak i np. nagrany głos zmarłego.
Kolejnym sposobem upamiętnienia zmarłego jest wymieszanie farb z prochami, a następnie
namalowanie obrazu. Firm zajmujących się wykonaniem takich pamiątek jest wiele. Oferują one portrety i inne kompozycje robione na zamówienie. By wykonać taki obraz, można wykorzystać zarówno prochy ludzkie, jak i zwierzęce.
Możemy również zatopić prochy zmarłego w szkle. Takie pamiątki, podobnie jak te z żywicy, wykonuje wiele firm, a ich koszt zaczyna się od kilkuset złotych. Pamiątka może być w formie figurki, łapacza słońca, obrazka lub biżuterii.
Do jej wykonania używa się tylko części prochów (ludzkich lub zwierzęcych). Świadomość społeczeństwa na temat śmierci i żałoby z roku na rok wzrasta. Nic więc dziwnego, że powstają coraz to nowe pamiątki żałobne, a wiele firm zajmuje się wyłącznie ich wykonywaniem. Potrzeba upamiętnienia bliskiej osoby, której nie ma już z nami, nigdy nie zniknie. Warto więc wziąć pod uwagę rozszerzenie oferty swojego domu pogrzebowego o pamiątki żałobne, które stają się popularne również w naszym kraju.
9 marca w poznańskim domu pogrzebowym Necros odbyło się spotkanie w ramach ogólnoświatowej inicjatywy Death Cafe. Organizatorkami i koordynatorkami spotkania były Agnes Tołoczmańska (tanatokosmetolog, znana w mediach społecznościowych jako Agnes zza grobu), Joanna Machnik (pracownica domu pogrzebowego Necros) i Klaudia Ogonowska z firmy Dom dla Duszy/Bio Soul. Po raz pierwszy w Polsce takie spotkanie odbyło się w domu pogrzebowym.
Death Cafe to ogólnoświatowa inicjatywa non profit, w której ludzie, często nieznajomi, zbierają się, aby zjeść ciasto, napić się ciepłego napoju i porozmawiać o śmierci.
Celem tych spotkań jest zwiększanie świadomości na temat śmierci i oswajanie z nią społeczeństwa. Pomysłodawcą takich spotkań jest Jon Underwood. Pierwsze Death Cafe zorganizował we wrześniu 2011 roku w swoim londyńskim mieszkaniu. Pomagała mu matka Sue Barsky Reid, z zawodu psychoterapeutka. Stworzyli przewodnik o tym, jak prowadzić takie spotkania. Został on opublikowany w lutym 2012 roku. Po udostępnieniu przewodnika inicjatywa zaczęła się rozrastać, trafiając do wielu krajów na całym świecie. Dziś takich spotkań odbyło się ok. 18 tys. w 89 krajach.
Jako jedna z organizatorek poznańskiego Death Cafe podzielę się moimi poradami dotyczącymi organizacji takiego wydarzenia. Opowiem o tym, co sprawdziło się u mnie, o czym warto pamiętać i jak się przygotować.
Co jest potrzebne, żeby zorganizować spotkanie?
Do zorganizowania Death Cafe jest nam potrzebna przede wszystkim przestrzeń z miejscami siedzącymi. Warto również zapewnić uczestnikom mały poczęstunek w postaci gorącego napoju i ciasta. Jako organizator warto również wziąć do pomocy kilka zaufanych osób, które będą pełnić funkcję koordynatorów, pilnować, by każdy z uczestników miał okazję zabrać głos. Liczba koordynatorów zależy od tego, ile osób będzie uczestniczyć w wydarzeniu.
Kto może zorganizować Death Cafe?
Do inicjatywy może dołączyć każdy. Zgodnie z zasadami spotkanie nie może przybrać formy wykładu. Nie jest nam potrzebny również program, cel ani temat przewodni. Spotkanie musi odbywać się w komfortowych warunkach, tak by jego uczestnicy nie czuli się oceniani. Jako organizatorzy musimy dążyć przede wszystkim do zainicjowania swobodnej rozmowy wśród uczestników. Spotkanie warto rozpocząć od krótkiego wstępu i opowiedzieć, co skłoniło nas do zorganizowania spotkania, albo przedstawić historię inicjatywy Death Cafe. Następnie koordynatorzy spotkania zapraszają uczestników do aktywnego udziału w rozmowie. Jest to dobry moment, by każdy się przedstawił i powiedział coś od siebie.
Jak zorganizować zapisy?
Na spotkania Death Cafe nie trzeba się zapisywać, jednak organizując je w biurze lub innym pomieszczeniu w domu pogrzebowym, dysponujemy zazwyczaj ograniczoną przestrzenią. Warto więc rozważyć wcześniejsze zapisy. Formularz zgłoszeniowy można bezpłatnie stworzyć np. w Formularzach Google. Odnośnik do zapisów warto udostępnić na stronie internetowej lub Facebooku domu pogrzebowego. W ramach dodatkowej promocji można również poinformować
o swoim Death Cafe lokalne media.
Ile trwa spotkanie?
To, ile wydarzenie będzie trwało, zależy od organizatora. Należy jednak przygotować się na to, że czas trwania może się wydłużyć. Warto więc skorzystać z dnia wolnego od pracy, w przestrzeni, którą chcemy wykorzystać.
Co należy przygotować przed Death Cafe?
Przed spotkaniem trzeba zaopatrzyć się w odpowiednią liczbę kubków do ciepłych napoi, talerzyków i sztućców. Najłatwiej skorzystać z naczyń jednorazowych. W kwestii poczęstunku mamy dowolność. Może on zostać zakupiony lub zrobiony w domu. Z doświadczenia wiem, że nie potrzeba go dużo. Poczęstunek może być symboliczny, ważniejsza jest raczej kwestia napojów, z których uczestnicy zwykle chętnie korzystają.
Inne istotne rzeczy, które ułatwiły mi zorganizowanie i prowadzenie Death Cafe, to plakaty i plakietki, na których uczestnicy mogli napisać swoje imię. Plakaty okazały się bardzo pomocne przy odnalezieniu przez uczestników miejsca spotkania. Warto więc jeden z nich powiesić na drzwiach wejściowych lokalu. Jeśli chodzi o plakietki na imiona, to również był strzał w dziesiątkę. W taki sposób ułatwiamy sobie komunikację. Sprzyja to budowaniu atmosfery otwartości, na której nam zależy. Plakietki można wykonać z kartki A4 lub zaprojektować plakietki tematyczne w darmowym programie graficznym. Można je znaleźć w internecie.
Dlaczego warto zorganizować spotkanie w swoim domu pogrzebowym?
Organizacja spotkania niesie za sobą wiele korzyści zarówno dla uczestników, jak i organizatora. Uczestnicy mają niecodzienną okazję przebywać w miejscu, do którego zazwyczaj się nie chodzi. Przy okazji Death Cafe rozmówcy będą mogli zobaczyć trumnę czy urnę, oswoją się ze śmiercią i jej atrybutami, poznają asortyment domu pogrzebowego. Dzięki Death Cafe przedsiębiorcy pokazują, że zależy im na otwartości i byciu blisko klientów. Podczas spotkania warto rozdać wizytówki lub ulotki. Dzięki temu wzrasta zaufanie społeczne do firmy, co jest kluczowe w branży pogrzebowej. Takie spotkania cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Społeczeństwo w Polsce chce być coraz bardziej świadome i wyedukowane w zakresie śmierci.
Jaki jest koszt organizacji Death Cafe?
Koszty zorganizowania tego typu spotkania są niewielkie i takie według zasad inicjatywy mają być. Poczęstunek można przygotować w domu, a do drukowania plakatów i innych pomocy użyć firmowej drukarki. Koszt ten zmniejsza się, kiedy mamy dostęp do krzeseł, np. z kaplicy pożegnań. Jednorazowe naczynia też są tanie, a gdy kupimy ich więcej, posłużą na kolejnych spotkaniach.
Joanna Machnik z firmy Necros po raz pierwszy organizowała spotkanie w ramach tej inicjatywy. Zapytałam ją o wrażenia po spotkaniu.
Czy przed spotkaniem miałaś jakieś oczekiwania lub obawy?
Zdecydowanie, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jako że to było pierwsze tego typu spotkanie, które organizowałam, miałam więcej obaw niż oczekiwań. Zastanawiałam się, czy ktoś przyjdzie, jacy to będą ludzie, czy się dogadamy. Dużym utrudnieniem wydawało mi się to, że takie spotkania mają bardzo luźną formułę. Nie mogłyśmy więc opierać się na jakichś sztywnych ramach. Zależało mi, żeby wszystko się udało i by każdy czuł się dobrze.
Czy było coś, co szczególnie cię zaskoczyło, pozytywnie lub negatywnie?
Negatywów, które okazałyby się trudnością w prowadzeniu takiego spotkania, na szczęście nie było. Żałuję jedynie, że nie było większej różnorodności wiekowej. Większość osób była młoda, może to być spowodowane tym, że starsi nie są jednak na bieżąco ze światem internetowym. Myślę, że dla starszych śmierć to wciąż temat tabu. Widzę to również po klientach, którzy przychodzą do naszego domu pogrzebowego. Dla starszych wystarczy sam fakt, że człowiek umiera – raczej nie chcą wiedzieć nic więcej. Z trudem przychodzą im rozmowy na ten temat. Chciałabym, więc żeby z takich spotkań korzystały również osoby starsze. Nawet sami uczestnicy opowiadali, że ich rodzice i dziadkowie uciekają od takich rozmów. Widać, że potrzeba jeszcze trochę czasu, by tabu odczarować. Myślę, że i taki czas nadejdzie.
Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie to, z jaką otwartością uczestnicy rozmawiali, jak ciekawi byli każdej kolejnej wypowiedzi. Nie było momentu niezręczności – wszyscy po prostu zaczęli ze sobą rozmawiać. Każdy miał swój punkt widzenia, a reszta uczestników to szanowała. Jednak najbardziej zaskoczyło mnie to, że uczestnicy wcale nie chcieli wychodzić ze spotkania. My przeznaczyłyśmy na nie około 2 godz., ale czas tak szybko leciał, że dopiero 2,5 godz. zdałyśmy sobie sprawę, że niestety musimy kończyć. Uczestnikom było wręcz mało.
Od razu pojawiły się głosy, że chcieliby takich spotkań więcej i by odbywały się częściej. Widzę, że jest ogromne zapotrzebowanie.
My miałyśmy około 20 miejsc, ale na spokojnie mogłybyśmy zrobić takie spotkanie na sto albo więcej osób – mniej więcej tyle było chętnych przy zapisach. Myślę jednak, że na takim spotkaniu nie może być za dużo osób. Nasza grupa była optymalna, bo każdy miał przestrzeń, aby zabrać głos. A na tym nam zależało.
Jakie pozytywy widzisz w takich spotkaniach?
Pozytywne jest to, jak wiele osób jest chętnych na takie spotkania. Uczestnicy nieraz podkreślali, że nie mają na co dzień przestrzeni, by rozmawiać o śmierci, i są raczej uciszani, kiedy zaczynają o niej mówić. Tutaj mieli okazję wreszcie to zrobić. Gołym okiem widać, że ludzie chcą być bardziej zorientowani np. w temacie różnych form pochówku. Chcą wiedzieć, jak branża pogrzebowa się zmienia i rozwija. Nie każdy chce być pochowany tradycyjnie czy w kolumbarium.
Na spotkaniu pojawiło się wiele pytań dotyczących tego, jakie są opcje i co jest możliwe w kraju. Takich tematów raczej się nie porusza na co dzień. Trudno takie informacje gdziekolwiek znaleźć, nie ma też kogo o to zapytać, a jednak wiele rzeczy można zrobić inaczej. Bardzo pozytywne było to, że uczestnicy wreszcie poczuli się zrozumiani i chociaż przez moment nie byli osamotnieni w tej chęci rozmowy. Z własnego doświadczenia zauważyłam, że raczej odrzuca się i stopuje osoby, które chcą takie tematy poruszać. Na spotkaniu nikt nie czuł się oceniany. Każdy bardzo docenił, że może być wreszcie wśród „swoich” i nie jest uważany za dziwaka.
Jaką radę dałabyś osobie, która chce takie spotkanie zorganizować?
Przede wszystkim nie bać się organizować takich wydarzeń! Tutaj nie ma określonego kanonu, jak to powinno wyglądać. Każde Death Cafe na pewno jest inne, ale najważniejsze, żeby zrobić to tak, jak się czuje. Ufać sobie nawzajem. Kiedy organizowałyśmy to spotkanie, najbardziej zależało nam, żeby każdy czuł się chciany. Takie spotkania nie są jeszcze u nas codziennością, a ich wyjątkowość przyciąga ludzi. Ważne, żeby się odbywały, bo jest taka potrzeba. Rozmowa sama się wywiąże, wystarczy zacząć i dać ludziom głos.
Mam nadzieję, że zarówno mój poradnik, jak i wypowiedzi Joanny zachęciły Państwa do zorganizowania takiego spotkania w swoim domu pogrzebowym. Więcej informacji na temat Death Cafe oraz wskazówki, jak je zorganizować, znajdą Państwo na stronie www.deathcafe.com.
W obliczu szybko zmieniającego się świata nawet branża pogrzebowa nie pozostaje niezmienna. Przemiany kulturowe, ekologiczne i technologiczne wpływają na to, jak postrzegamy ostatnie pożegnanie. Poszukując równowagi między nowoczesnością a tradycją, coraz częściej sięgamy po alternatywne formy pochówku.
Tradycyjne pogrzeby, choć nadal popularne, ustępują miejsca innowacyjnym i często bardziej zrównoważonym rozwiązaniom, takim jak pochówki ekologiczne, resomacja czy kompostowanie ludzkich szczątków. Takie podejście nie tylko odpowiada na rosnącą świadomość ekologiczną, ale również pozwala na bardziej indywidualne i osobiste pożegnanie z bliskimi. To, w jaki sposób żegnamy zmarłych, jest głęboko zakorzenione w lokalnych obyczajach, wierzeniach i normach prawnych. Różnice te są widoczne na każdym kroku, zaczynając od skandynawskiego minimalizmu po bogate i barwne ceremonie w krajach Ameryki Łacińskiej. Alternatywne formy pochówku nie są jedynie chwilowym trendem, ale odzwierciedleniem lokalnych tradycji i kultur, które adaptują się do nowych realiów.
Rozważanie alternatywnych form pochówku staje się zatem nie tylko kwestią osobistych preferencji, lecz także świadomego wyboru w kontekście globalnych zmian demograficznych, ekologicznych i kulturowych. Każda z tych metod rzuca światło na to, jak różnorodne mogą być podejścia do kwestii życia po życiu, a wybór konkretnej metody pochówku staje się wyrazem osobistych wartości, przekonań, a także chęci personalizacji ostatniego pożegnania. Każdy z opisanych poniżej alternatywnych sposobów pochówku, choć może wydawać się nowatorski, często czerpie z dawnych tradycji, dostosowując je do współczesnych wymogów i możliwości.
Zmarli pochowani na stojąco
Pochówek wertykalny, czyli w pozycji stojącej, to jeden ze sposobów chowania zmarłych w Australii. Najczęściej zmarłego chowa się bez trumny, w biodegradowalnym całunie. Ciało opuszcza się do okrągłego grobu o głębokości ok. 3,2 m, który następnie zasypuje się ziemią i utwardza. Na cmentarzach wertykalnych nie ma typowych grobowców, które zazwyczaj widzimy na cmentarzach. Pozwala to zaoszczędzić sporo miejsca, a jednocześnie nie ingeruje w naturalne środowisko cmentarza. Australijczycy bardzo skupiają się na tym, by ich kontynent pozostał jak najmniej naruszony przez człowieka.
Firma Upright Burials, która zajmuje się pochówkiem wertykalnym, zapewnia, że każda kwatera istnieje bezterminowo. Kierują się oni zasadą, że pochówek ma być jak najłatwiejszy w zorganizowaniu, by ostatnie pożegnanie z bliską osobą było jak najmniej traumatyczne.
W 2010 r. w australijskim mieście Derrinallum odbył się pierwszy pochówek wertykalny. Cmentarz Kurweeton Road nie wygląda jak typowa nekropolia, przypomina bardziej rezerwat przyrody. Każdy konkretny grób można odnaleźć za pomocą przypisanego do niego lokalizatora GPS. Dodatkowo na ogrodzeniu cmentarza można odnaleźć dokładne współrzędne wszystkich pochowanych wertykalnie osób wraz z ich imionami i nazwiskami. Australijczycy podkreślają jednak, że pochówek wertykalny nie jest ich pomysłem, a zaczerpnęli go z tradycyjnych kultur Dalekiego Wschodu.
Cena pochówku wertykalnego zaczyna się od ok. 15 tys. zł.
Ta kwota zawiera wszystkie koszty związane z organizacją pogrzebu.
Wodna kremacja
Kremacja wodna, nazywana resomacją, jest procesem rozkładu zwłok poprzez hydrolizę alkaliczną. Twórcy metody uważają ją za bardziej ekologiczną od standardowej kremacji. Jest to alternatywa zarówno dla tradycyjnego pogrzebu, jak i kremacji. Do lata 2007 roku ponad tysiąc ludzi w Stanach Zjednoczonych zdecydowało się na resomację ich ciał po śmierci. Obecnie jest ona dostępna w 30 stanach w USA. Poza tym można z niej skorzystać między innymi w Irlandii (od stycznia 2023 roku), Australii (od października 2023 roku) i Holandii (od marca 2024 roku).
Wodna kremacja jest starsza, niż może nam się wydawać. Rdzenni Hawajczycy praktykowali ją przez tysiące lat, używając do tego podgrzanej wody wulkanicznej. Następnie zakopywali pozostałe kości,
w których – jak wierzyli – znajdowała się duchowa esencja człowieka. W lipcu 2022 roku Hawaje zalegalizowały kremację wodną, dzięki czemu ten tradycyjny sposób pochówku w unowocześnionej wersji stał się ponownie dostępny.
Jak wygląda proces resomacji? Ciało jest wkładane do jedwabnej torby, którą układa się na metalowej ramie, a następnie umieszcza w resomatorze. Maszyna jest wypełniana mieszanką wody i wodorotlenku potasu podgrzanej do temperatury około 160°C. Cały proces odbywa się pod wysokim ciśnieniem, co zapobiega wrzeniu, i trwa około trzech godzin.
Po zakończonym procesie kremacji wodnej po zwłokach pozostaje niewielka ilość zielonobrązowego płynu składającego się w 96 proc. z wody i w 4 proc. z małych cząsteczek: białka, aminokwasów,
cukrów, składników odżywczych, soli oraz mydła.
Rodzina nie otrzymuje powstałych w wyniku resomacji płynów, do pochówku dostają prochy, które są w tym przypadku mieszanką fosforanu wapnia. Podobnie jak w przypadku standardowej kremacji zostają sproszkowane i umieszczane w urnie.
Koszt wodnej kremacji zaczyna się od 8 tys. zł, a jego cena różni się od miejsca, w którym jest wykonywana.
Rafa koralowa jako ostatnie miejsce spoczynku
Upamiętnienie zmarłego połączone z ratowaniem podwodnego krajobrazu – to umożliwia firma Eternal Reefs, która oferuje zatopienie prochów ludzkich w sztucznie uformowanej rafie koralowej. Po wcześniej wykonanych badaniach okazało się, że prochy ludzkie powstałe w procesie kremacji to idealny budulec sztucznie wytwarzanych raf. Pierwszą osobą, która skorzystała z tej możliwości, był pomysłodawca tej formy pochówku Carlton „Petey” Palmer. Od tamtej pory na taki pogrzeb zdecydowały się już tysiące
osób z całego świata.
Koszt „zostania” po śmierci rafą koralową zaczyna się od 12 tys. zł, jest dostępnych kilka pakietów.
Podniebne pogrzeby
Ten pochówek jest najbardziej nietypowy ze wszystkich opisanych w tym artykule. Budzi wiele emocji ze względu na to, jak wygląda. W niektórych częściach Tybetu i Mongolii buddyści wadżrajany praktykują rytuał znany jako Jhator. Nazywa się go pochówkiem w niebie. Ciało najpierw jest rozcinane, a jego kawałki są umieszczane na szczycie jednej z gór uznawanych za święte. W tym miejscu pozostawia się zwłoki do zjedzenia przez sępy. Później grubsze kości pozostawione przez ptaki są rozbijane, aby sępy mogły je zjeść.
Ludy praktykujące tę formę pochówku wierzą, że dusza opuszcza ciało natychmiast po śmierci. Tradycja karmienia sępów szczątkami jest postrzegana jako ostatni dowód dobroczynności wobec ziemi i zmarłego. Rytuał praktykuje się od tysięcy lat i według Pasanga Wangdu z Tybetańskiej Akademii Nauk Społecznych ok. 80 proc. Tybetańczyków decyduje się obecnie na pochówek w niebie.
Jego koszt zaczyna się od 480 zł.
Koraliki z prochów w Korei Południowej
Koreańczycy z południa, szukając alternatywnych sposobów pochówku w obliczu coraz większych trudności z dostępem do ziemi na cmentarze, postanowili wykorzystać popularną u nich kremację. Przerabiają oni prochy zmarłych w piękne koraliki pogrzebowe.
Nowe rozwiązanie zostało wymuszone na społeczeństwie za sprawą uchwalonej w 2000 roku ustawy, która mówi o tym, że każdy grób musi zostać usunięty po 60 latach od pochówku. Ze względu na to kremacja i pamiątki z użyciem prochów stały się jeszcze bardziej popularne.
Zaczęły również powstawać firmy, które kompresują szczątki w koraliki przypominające naturalne kamienie szlachetne i minerały. Koraliki są wykonane z materiałów o połyskującej powierzchni w różnych kolorach, od delikatnego różu i czerni po jasny turkus. Ze względu na rosnącą popularność stały się one modnym dodatkiem do wystroju wnętrz. Koreańczycy układają koraliki w ozdobnych naczyniach w centralnym miejscu domu. Rzadziej wykorzystuje się je do wykonania biżuterii pamiątkowej, ale i takie
przypadki się zdarzają.
Koszt wykonania koralików zaczyna się od ok. 4 tys. zł.
Pogrzeby w kosmosie
Możliwość wysłania prochów w kosmos, aby je tam rozsypać, oferuje firma Aura Flights z USA. Na swojej stronie prezentuje zarówno wideo z samego wydarzenia, jak i listę zmarłych, którzy taką ostatnią podróż odbyli. Jak wygląda procedura wysłania prochów w kosmos? Można ją zamówić i opłacić jeszcze za życia. Rodzina zmarłego musi dostarczyć prochy firmie osobiście lub wysłać je pocztą. Same loty są zbiorowe i odbywają się co sześć tygodni. Istnieje możliwość uczestnictwa w uroczystym starcie rakiety. Podczas rozsypywania prochów w kosmosie jest nagrywany pamiątkowy film, który po ceremonii wysyła się do rodziny zmarłego.
Za dodatkową opłatę firma oferuje również wydrukowanie w wysokiej jakości zdjęcia i certyfikatu rozsypania prochów w przestrzeni kosmicznej. Można je zamówić niezależnie od tego, kiedy ceremonia pogrzebowa się odbyła.
Koszt wysłania prochów w kosmos to ok. 15 tys. zł.
Balonem w ostatnią podróż
Pogrzeby balonowe są niezwykle popularne w Japonii ze względu na to że pochówek w kosmosie jest bardzo kosztowny.
Pogrzeb balonowy to metoda rozsypywania prochów powstałych poprzez umieszczenie ich w gigantycznym balonie. Ten przenosi prochy do stratosfery, a to umożliwia naturalny wybuch. Z logistycznego punktu widzenia jest to wygodne, ponieważ pogrzeb może odbyć się w każdym miejscu, w którym znajduje się wolny kawałek ziemi o wymiarach 10 m x 10 m, pod warunkiem że pod kątem 45 stopni nie znajdują się linie energetyczne ani drapacze chmur. Często na takie ceremonie zbiera się kilka rodzin, które w wyznaczonym miejscu i czasie żegnają swoich bliskich.
Koszt pochówku balonowego jest niższy niż lotu w kosmos i zaczyna się od 6 tys. zł.
Kompostowanie zwłok – terramacja
Kolejnym nowatorskim sposobem pochówku jest terramacja. Polega ona na zamianie szczątków ludzkich w żyzną glebę w wyniku ściśle kontrolowanego procesu, bardzo różniącego się od znanego powszechnie kompostowania żywności. Jak wygląda proces kompostowania zwłok?
Ciało owinięte wcześniej w mieszankę naturalnych materiałów, takich jak wióry drewniane i słoma, umieszcza się w szczelnie zamkniętej komorze. Przez pierwszy miesiąc lub dłużej (w zależności od tego, jak proces postępuje) komora nagrzewa się od aktywnych drobnoustrojów, które zaczynają rozkładać ciało. Wentylatory wdmuchują tlen do pojemnika, który jest regularnie obracany w celu reaktywacji tych drobnoustrojów.
Ile trwa cały proces? Po upływie 30–50 dni z komory wyciąga się kości i substancje nieorganiczne. Następnie kości są mielone i umieszczane z powrotem w komorze. Ten proces trwa kolejne kilka tygodni, by drobnoustroje dokończyły swoją „pracę”, a gleba w tym czasie całkowicie wysycha. Finalnie otrzymujemy metr sześcienny kompostu, który rodziny mogą wykorzystać lub przekazać do użyźniania gleby np. w parkach pamięci lub lasach.
Terramacja jest dostępna na razie jedynie w USA, i to tylko w niektórych stanach. Jako pierwszy wprowadził ją Waszyngton w maju 2019 roku. Od tej pory zalegalizowano ją również w stanach: Kolorado, Nevada, Nowy Jork, Oregon i Vermont. W 2027 roku ma być legalna również w Kalifornii. Na stronie internetowej earthfuneral.com można znaleźć informacje o aktualizacjach dotyczących projektów ustawy we wszystkich stanach. Niektóre z nich już odrzuciły tę formę pochówku.
Koszt kompostowania zwłok (terramacji) zaczyna się od ok. 4 tys. zł.
Garnitur z grzybni
Infinity Burial Suit to kombinezon utkany z nici nasyconej zarodnikami grzybów, wyprodukowany przez kalifornijską firmę zajmującą się ekologicznymi pochówkami Coeio. Pomysłodawcy produktu zapewniają, że kombinezon pomaga oczyścić organizm i glebę z toksyn, które w przeciwnym razie przedostałyby się do środowiska. Podkreślają również, że pomaga w dostarczaniu składników odżywczych z organizmu do otaczających korzeni roślin. Ma to przywracać życie wokół pochowanego ciała szybciej niż w przypadku konwencjonalnego pochówku. Coeio, spełniając swoją misję dbania o środowisko, sadzi także dwa drzewa za każdy zakupiony garnitur.
Z grzybowego garnituru skorzystał między innymi aktor Luke Perry. Gwiazdor seriali „Beverly Hills 90210” i „Riverdale” został pochowany w garniturze z zarodnikami grzybów na swojej farmie w 2019 roku. O garniturze z grzybami opowiedział swojej córce niedługo przed śmiercią. „Był tym bardziej podekscytowany niż czymkolwiek wcześniej” – napisała na Instagramie córka aktora około sześciu tygodni po jego śmierci. „Został pochowany w tym garniturze, co było jednym z jego ostatnich życzeń” – dodała.
Koszt kombinezonu z zarodnikami grzybów zaczyna się od ok. 6 tys. zł.
Trumna z grzybni
Podobną koncepcją do kombinezonu z zarodnikami grzybów jest trumna z grzybni. Produkcją takich trumien zajmuje się firma Loop Biotech. Według twórców jest to pierwsza na świecie żywa trumna, która wzbogaca naturę, ulegając biodegradacji w ciągu zaledwie 45 dni. Jest ona skonstruowana
w taki sposób, by oddawać ziemi składniki odżywcze ze zwłok w najbardziej naturalny sposób. Loop Living Cocoon™ powstaje w zaledwie siedem dni w zakładzie w Delft w Holandii z lokalnych gatunków grzybów i włókien konopnych pochodzących z recyklingu. Dzięki temu jest ona w 100 proc. naturalna i posiada certyfikat GreenLeave. Trumna jest standardowo wyposażona w miękkie podłoże z mchu. Dostępne są dwie wersje do wyboru: „Wild” lub „Calm”.
Dla zwolenników kremacji firma Loop Biotech produkuje grzybowe urny, z których może wyrosnąć drzewo. Obecnie Loop Biotech jest w stanie wyprodukować pół tysiąca trumien lub urn miesięcznie. Dystrybucja obejmuje całą Europę, choć największy popyt jest obecnie w Skandynawii.
Koszt takiej trumny zaczyna się od 5 tys. zł, zaś urny – od 900 zł.
To, jaka alternatywa dla tradycyjnego pochówku pojawi się na danym rynku pogrzebowym, zależy od społeczeństwa i jego świadomości w kwestii śmierci. Miejmy nadzieję, że również w naszym kraju konsumenci będą mogli wkrótce skorzystać z wielu dostępnych metod pochówku.
Coraz więcej osób zastanawiających się nad swoją ostatnią ziemską podróżą deklaruje, że po śmierci chce zostać drzewem. W związku z tym obserwujemy prężny rozwój nowych, zdecydowanie niecodziennych metod pochówku. Przedsiębiorcy z branży pogrzebowej na całym świecie pracują nad rozwiązaniami, które pozwolą takie życzenia spełnić zgodnie z obowiązującym prawem. Ważny jest też wpływ takich rozwiązań na naturę – są one nieszkodliwe dla środowiska, a dzięki niektórym wiele cmentarzy zacznie przypominać parki czy lasy.
Ekologiczne metody pochówku są jednym z najważniejszych trendów ostatniej dekady w branży pogrzebowej. Coraz więcej osób, planując pogrzeb, bierze pod uwagę takie rozwiązania jako
alternatywę dla konwencjonalnej wersji pochówku, pozwalającą zjednoczyć się z naturą po śmierci. Czy jest to możliwe? W pewnym sensie tak.
Zacznijmy jednak od obalenia popularnego mitu związanego z „zostaniem” drzewem po śmierci. Wbrew powszechnemu przekonaniu rozkładające się ciało lub prochy powstałe podczas kremacji nie są dobrą pożywką dla roślin, w związku z czym szczątki nie zostają zintegrowane z systemem korzeniowym. Najważniejsze jest to, aby takie produkty były projektowane i wytwarzane w sposób, który nie zaszkodzi rozwijającej się roślinie. Takie wyzwania nie zniechęcają jednak producentów, którzy opracowują i wprowadzają nowe produkty na rynek.
Mogłoby się wydawać, że moda na taki pochówek jest czymś zupełnie nowym. Nic bardziej mylnego. Na przestrzeni ostatnich 20 lat kilka firm wykonało oficjalne podejście do tematu. Już we wczesnych latach dwutysięcznych na taki pomysł wpadli włoscy artyści i projektanci Anna Citelli i Raoul Bretzel. Projekt został nazwany Capsula Mundi. Jest to biodegradowalna trumna o jajowatym kształcie, która została stworzona z włókien sezonowych warzyw (np. ziemniaków i kukurydzy), aby w teorii zapewniać rosnącemu drzewu niezbędne substancje odżywcze.
Zmarły miał być w tej kapsule-trumnie układany w pozycji embrionalnej, co symbolizuje krąg życia. Kapsuła miała umożliwić zmarłemu powrót „do natury” i przyczynić się do zmniejszenia liczby wycinanych drzew na potrzeby produkcji standardowych trumien. Prototyp projektu został zaprezentowany i bardzo entuzjastycznie przyjęty przez opinię publiczną w 2003 roku przy okazji targów mebli w Mediolanie. Pozytywny odbiór sprawił, że projekt trafił do szerszego grona osób, a Capsula Mundi wraz z twórcami odwiedziła wiele wystaw i targów na całym świecie. W 2016 roku projekt został zaprezentowany w Warszawie na Festiwalu Przemiany.
Niestety, projekt nie został ostatecznie zrealizowany, a twórcom przypisywano nawet świadome wprowadzenie w błąd konsumentów i zwolenników pomysłu. Mimo to Capsula Mundi wywarła duży wpływ na świadomość ludzi w kwestii alternatywnych metod pochówku i zmiany podejścia do koncepcji „zostania” drzewem po śmierci.
Obecnie mówi się, że Anna i Raoul stworzyli bardziej ideę niż faktyczny, możliwy do zrealizowania projekt. Kapsuła od momentu powstania, choć nieustannie udoskonalana na przestrzeni lat,
do dzisiaj nie trafiła na rynek.
Projekt Anny i Raoula zapoczątkował pewną rewolucję w branży pogrzebowej na całym świecie, która trwa do dzisiaj. Firma Capsula Mundi, pomimo wcześniejszych niepowodzeń, nadal bierze w niej udział. Projektanci postanowili skupić się jednak na połączeniu zyskującej na popularności kremacji z koncepcją „zostania” drzewem po śmierci. Obecnie oferują oni biodegradowalne urny o jajowatym kształcie, które chowa się w ziemi przed posadzeniem drzewa.
Ludzie chcą być bliżej natury nawet w obliczu swojej śmierci. Branża pogrzebowa w kraju
i na świecie odpowiada na to zapotrzebowanie, dopasowując się przy tym do panujących warunków.
Taki kierunek biznesowy nie jest czymś odosobnionym w branży pogrzebowej. Wielu producentów funeralnych zaczęło produkcję biodegradowalnych urn, gotowych zestawów lub relikwiarzy z nasionem albo sadzonką. Nadają się one do złożenia na przykład w parku pamięci bez zakłócania ekosystemu takich miejsc.
Wydawałoby się, że takie koncepcje są zbyt niestandardowe, aby przyjęły się w naszym kraju. Rodzima firma Bio Soul jako pionier takiego rozwiązania na polskim rynku uważa, że nie jest to przekonanie zgodne z prawdą.
Zapytaliśmy właścicieli firmy, jaka jest idea powstania tych produktów i z jakimi wyzwaniami musieli się zmierzyć.
Jaka idea stoi za BIO SOUL? Co zainspirowało Was do stworzenia tego produktu?
Zainspirowała nas do tego natura i przyszłość. Czy nie piękniej jest przytulić się do drzewa, dbać o nie i patrzeć, jak rośnie, zamiast tylko stać nad kawałkiem martwego kamienia? Możemy wybrać życie po życiu.
Czy uważacie, że ekologiczne rozwiązania mogą stać się przyszłością branży pogrzebowej?
Na cmentarzach brakuje już miejsc na kolejne groby, większość urn jest szkodliwa dla środowiska, miasta są przepełnione ogromnymi terenami cmentarnymi, a zieleni jest coraz mniej. Urny biodegradowalne i drzewa pamięci to według nas ratunek dla obecnych i kolejnych pokoleń. To do nas należy decyzja, czy chcemy, aby przyszłe pokolenia spacerowały między martwymi kamieniami, czy żywymi drzewami.
Relikwiarze i inne sposoby upamiętnienia zmarłego to w Polsce wciąż nowość. Przed jakimi wyzwaniami musieliście stanąć, tworząc i sprzedając taki produkt na polskim rynku?
W Polsce ludzie zaczynają głośno rozmawiać o śmierci. Otwierają się na nowe możliwości i chcą mieć ich coraz więcej. Uciekają od tradycyjnych form pochówku i szukają czegoś nowego. W innych częściach świata „zostanie” drzewem po śmierci staje się coraz bardziej powszechne. Będąc pierwszym w naszym kraju producentem urn biodegradowalnych z polilaktydu, chcieliśmy, aby ludzie mieli możliwość zwrócić ciało ukochanej osoby naturze. Daliśmy przy tym naszym klientom duży wybór urn: katolickich, świeckich, tematycznych i personalizowanych. Z czasem przyszła chęć stworzenia czegoś więcej – czegoś, co nada zmarłemu nowe życie.
Czy żeby skorzystać z Waszego relikwiarza, trzeba decydować się na kremację?
Zależało nam, by nasz produkt był funkcjonalny zarówno w przypadku kremacji, jak i tradycyjnego pogrzebu (w relikwiarzu można umieścić nie tylko prochy, lecz także każdy przedmiot, który rozłoży się w ziemi, np. zdjęcie zmarłego, list czy włosy), żeby każdy mógł skorzystać z takiego sposobu upamiętnienia zmarłego. Nasz produkt nie ogranicza również w kwestii wyboru rośliny. Kluczowe było zaprojektowanie funkcjonalnego narzędzia, które sprawdzi się zarówno przy nasionie, sadzonce, jak i młodym drzewie – ludzie zazwyczaj nie chcą czekać długo na efekty, a młode drzewo łączy się z BIO SOUL i zostaje na wieki.
Czy Wasz produkt jest łatwy w obsłudze? Czy może z niego skorzystać osoba, która na co dzień nie obcuje z roślinami?
Produkt jest bardzo prosty w obsłudze, na naszej stronie są dokładnie opisane wszystkie możliwości wykorzystania produktu wraz z instrukcjami. Może z niego skorzystać każda osoba, która chce w taki sposób upamiętnić bliską osobę.