Kiedy mówimy o cmentarzach, często zachwycamy się tymi starymi zabytkowymi, wypełnionymi dziełami sztuki sepulkralnej. Tymczasem nowoczesne nekropolie również potrafią zachwycać, choć w zupełnie inny sposób.
Modernizm w sztuce nagrobnej odrzuca bogatą ornamentykę na rzecz prostoty formy, geometrycznych kształtów i minimalizmu. Zamiast zdobień pojawiają się czyste linie i symboliczne elementy, które nadają przestrzeni współczesny charakter. Przykładem takiego podejścia są cmentarze projektowane z myślą o funkcjonalności i harmonii z naturą, jak Cmentarz Leśny w Sztokholmie czy Montjuïc w Barcelonie. Podobne idee możemy znaleźć na polskim cmentarzu Północnym w Warszawie, gdzie modernistyczne założenie przestrzenne łączy funkcjonalność z estetyką minimalizmu.
Brutalizm, który odcisnął swoje piętno na architekturze powojennej, również jest widoczny na cmentarzach. Surowe, masywne formy i beton dominują w projektach takich jak Cmentarz Bohaterów II Wojny Światowej w Belgradzie czy Žale w Ljubljanie.
Pomniki i mauzolea tego okresu wywołują różne emocje – od podziwu dla ich monumentalności, przez refleksję nad trwałością, aż po kontrowersje związane z ich surowym, „nieprzyjaznym” charakterem. To właśnie te kontrasty sprawiają, że są tak intrygujące i otwarte na interpretacje.
Cementiri Nou d’Igualada, czyli Nowy Cmentarz w Igualadzie, nieopodal Barcelony łączy w sobie elementy tych dwóch stylów. Zaprojektowany przez architektów Enrica Mirallesa i Carme Pinós został zbudowany w latach 1985–1994 jako zamiennik dla starego cmentarza. Jest uznawany za jedno z najbardziej poetyckich dzieł katalońskiej architektury XX wieku.
Wyróżnia się minimalistyczną, surową estetyką i głębokim przekazem. Enric Miralles tak powiedział o swoim projekcie: „Chcieliśmy stworzyć miejsce, które w naturalny sposób wplata się w krajobraz, tak jak śmierć wplata się w życie”.
Cmentarz został zaprojektowany jako część otaczającego go naturalnego środowiska. Ścieżki,
murki i nisze układają się w kształty nawiązujące do naturalnego terenu doliny. Architekci chcieli, aby cmentarz „wzrastał” z ziemi, a nie dominował nad nią. Dlatego wiele elementów jest wtopionych w ziemię, a roślinność częściowo porasta struktury.
Ciekawostką jest, że projekt pierwotnie miał obejmować trzy główne ścieżki w kształcie litery „Z”. Ostatecznie zrealizowano tylko pierwszą z nich.
Architekci wykorzystali głównie surowy beton, co nawiązuje do stylu brutalizmu, ale z delikatniejszym, bardziej poetyckim wyrazem. Główne budowle, ściany i nisze są wykonane z betonu, który nadaje przestrzeni monumentalny i ascetyczny charakter. Ścieżki wyłożono drewnianymi belkami z recyklingu, co kontrastuje z betonowymi strukturami.
Cmentarz ma silnie zaznaczoną osiowość. Główna ścieżka prowadzi zwiedzających stopniowo w dół, do serca nekropolii. Symbolizuje to „rzekę życia” i przejście od życia do śmierci. Wędrówka w dół odbywa się między wysokimi ścianami z niszami, co podkreśla intymność i refleksyjny charakter przestrzeni. Nisze grobowe są minimalistyczne i zorganizowane w powtarzalne bloki. Rytm prostokątnych nisz, rozmieszczonych w ścianach, nadaje miejscu surową harmonię. Surowa, geometryczna bryła kaplicy wpisuje się w resztę założenia, unikając ornamentyki i skupiając się na prostocie form.
Cementiri Nou d’Igualada to wybitny przykład poetyckiego brutalizmu, który przekracza standardowe rozumienie tego stylu. Beton, choć surowy, jest tu użyty z niezwykłą wrażliwością, aby podkreślić znaczenie krajobrazu i ludzkiego doświadczenia. Cmentarz opowiada historię życia, śmierci i pamięci. Architekci stworzyli miejsce, które nie tylko służy pochówkowi, ale też prowokuje do zadumy nad istotą życia.
Nekropolia została doceniona nie tylko przez znawców sztuki. Rząd Hiszpanii uznał park za Dobro Kultury o Znaczeniu Narodowym i wyznaczył wokół niego strefę ochronną.
Cmentarze zawsze odzwierciedlały ducha swoich czasów – od bogato zdobionych nekropolii barokowych po współczesne, minimalistyczne przestrzenie, które kładą nacisk na harmonię z naturą i intymność przeżywania żałoby. Cementiri Nou d’Igualada przypomina, że cmentarze to nie tylko miejsca pochówku, ale także przestrzenie, które uczą nas, jak żyć w zgodzie z naturą, historią i własnymi wspomnieniami.
W Polsce trudno wyobrazić sobie pogrzeb, na którym żałobnicy ubrani są na biało lub niebiesko. Jednak w wielu krajach na świecie ból po stracie bliskiego nierzadko symbolizowany jest przez inne kolory.
Żółty, czerwony, biały… – różne kultury nadają kolorom odmienne, niekiedy przeciwstawne znaczenie. W naszym kręgu kulturowym kolorem kojarzącym się z żałobą jest czerń. Jeśli jednak będziemy chcieli wziąć udział w pogrzebie odbywającym się w Iranie, to założymy strój w kolorze niebieskim, a w Ameryce Południowej poszukamy czegoś w czerwonych barwach. Każdy kolor ma swoją symbolikę. Zobaczmy, co poszczególne kolory mogą oznaczać w różnych częściach świata.
Biały
Biel kojarzy się nam z czystością, niewinnością i boskością. W naszym kręgu kulturowym nieprzypadkowo panna młoda zakłada białą suknię, a starsze pokolenie złośliwie komentuje, że jeśli nie jest ona dziewicą, to powinna wybrać inny kolor. Na biało ubiera się również papież, który dla chrześcijan jest ziemskim namiestnikiem Boga. Białe są też alby komunijne, także dzieciom mającym przyjąć sakrament chrztu świętego zakładamy ubranka w tym kolorze.
Biel kojarzy się więc ze wszystkim, co dobre. Kolor ten przybliża nas do Boga i nieba. Jednak nie w każdej kulturze tak jest. Na Wschodzie to właśnie biały jest kolorem śmierci i żałoby. W Indiach oznacza on również świętość i czystość, podobnie jak w Chinach, gdzie biel dodatkowo symbolizuje starość. W Afryce jest to kolor demonów, a w Japonii oznacza on młodość, naiwność i brak doświadczenia.
Co ciekawe, także u Słowian biel dawniej była kolorem żałoby, co zachowało się w niektórych elementach folkloru (np. u Serbołużyczan wdowy noszą białe czepce żałobne).
Czarny
Skoro biel w naszej kulturze kojarzy się ze wszystkim, co związane z czystością, boskością i sacrum, łatwo domyślić się, jaką rolę odgrywa kolor czarny. Przywodzi on na myśl smutek, żałobę, śmierć, a w kontekście religii symbolizuje zło, grzech i piekło. Takich skojarzeń nie mają na pewno Chińczycy, dla których czerń oznacza szczęście. Dobrze kojarzy się ona również Indianom, a także Egipcjanom, dla których jest symbolem życia i odrodzenia. Japończycy uważają, że to doskonały kolor dla osób w dojrzałym wieku, bo symbolizuje dorosłość, szlachetność i doświadczenie życiowe.
Warto dodać, że w europejskim kręgu kulturowym czarny to bardzo uniwersalny kolor. Uchodzi on za elegancki i modny. Ludzie noszący czarne ubrania są postrzegani jako silni, władczy, pewni siebie i tajemniczy. Jeżeli nie wiemy, jak ubrać się na jakąś okazję, to wybierając strój właśnie w tym kolorze, jest bardzo prawdopodobne, że trafimy w dziesiątkę.
Czerwony
Ciekawostką jest, że to właśnie czerwony jest najczęściej pojawiającym się kolorem na flagach państwowych, widnieje on na 77 proc. flag wszystkich krajów świata. Pewnie dlatego, że kolor czerwony postrzegany jest jako energetyczny. Kojarzy się też z agresją, gwałtownością, zapewne z powodu skojarzenia z krwią. W Chinach i Indiach panny młode na ślub zakładają czerwone suknie, w Afryce Południowej jest to natomiast kolor żałoby.
Żółty
W cywilizacji europejskiej jest to kolor symbolizujący optymizm i radość, poza tym kojarzy się nam z wiosną. Dla Egipcjan kolor ten oznacza żałobę, w Chinach kojarzy się z cesarstwem, z kolei w Japonii oznacza odwagę, a w Grecji smutek.
Fioletowy
Fiolet rzadko występuje w naturze, dlatego też w wielu kulturach nadano temu kolorowi boski status. Symbolizuje on tajemnicę, duchowość, dostojeństwo i władzę królewską. W Kościele katolickim to jeden z kolorów liturgicznych – fioletowe ornaty noszone są przez duchownych np. w okresie adwentu oraz podczas odprawiania nabożeństw za zmarłych. Z kolei w Tajlandii fioletowe ubrania zakładają wdowy będące w żałobie.
Niebieski
W Iranie kolor ten symbolizuje żałobę. Być może jest tak dlatego, że to najzimniejsza z barw. Nam kojarzy się on z otwartą przestrzenią, wodą, morzem, niebem. W starożytnej Grecji i starożytnym Rzymie kolor ten wiązano z bóstwami, symbolizował bowiem Zeusa i Jupitera.
Branża funeralna święta może celebrować na wiele sposobów. Udowadniają to przedsiębiorcy pogrzebowi ze Stanów Zjednoczonych. Nierzadko ich pomysły są wręcz szokujące!
Bądź blisko swoich klientów – to marketingowy truizm. Drugim jest twierdzenie, że w święta nikt nie powinien być sam. W efekcie Boże Narodzenie zostało sprowadzone do tandetnych ozdób choinkowych, promocji w supermarketach i kiczowatych kartek pocztowych, jakie firmy wysyłają do swoich klientów. Jednak nikt nie zaprzeczy, że święta to rodzinny czas. Wigilia, odpakowywanie prezentów, wspólne rytuały – wtedy szczególnie dotkliwie odczuwamy stratę kogoś bliskiego. Dla wielu rodzin święta to okazja, aby w szczególny sposób wspominać zmarłą osobę.
I choć dotychczas nie słyszałem, aby któryś dom pogrzebowy w Polsce organizował popularną w USA tzw. ceremonię pamięci, to przecież częścią naszej tradycji jest to, że podczas świąt Bożego Narodzenia odwiedzamy groby najbliższych.
Istnieje wiele różnych sposobów w jakie przedsiębiorstwa pogrzebowe mogą celebrować święta. Wywieszanie kolorowych dekoracji i migoczących światełek pozornie możne nie współgrać z prezentowanymi w witrynie trumnami i urnami, ale… dlaczego nie?
Dom pogrzebowy jest przecież czymś w rodzaju życiowej przystani, do której każdy, prędzej czy później, trafi. Na Zachodzie w zakładach pogrzebowych są nawet organizowane spotkania świąteczne z udziałem św. Mikołaja, co nam może wydać się nieco abstrakcyjnie. W ten sposób tworzy się przyjazny klimat, a rodziny mogą poczuć się komfortowo.
Boże Narodzenie to również czas dzielenia się i przekazywania datków na cele charytatywne. Innym ciekawym pomysłem są świąteczne spotkania pamięci, czyli ceremonie czuwania przy świecach (ale oczywiście też przy jedzeniu i piciu – bo czymże byłyby święta bez tradycyjnego obżarstwa? Mogą uczestniczyć w nich wszystkie rodziny, które w ciągu minionego roku skorzystały z usług domu pogrzebowego. Ludzie pogrążeni w żałobie spotykają się, aby wspominać ukochaną osobę i wymieniać się doświadczeniami z innymi ludźmi, którzy podzielają ich smutek.
Oto kilka podpowiedzi, w jaki sposób można celebrować ten szczególny czas.
- Przystrój zakład pogrzebowy świątecznymi lampkami i dekoracjami. Może ubierzesz choinkę i postawisz ją w sklepowej witrynie? Niech cię widzą z daleka! W święta niemal wszystkie sklepy zmieniają wystrój na świąteczny. Nasza branża jest taka poważna, a Boże Narodzenie to przecież czas, gdy nawet najbardziej nadęte firmy i korporacje starają się pokazać swoją „ludzką” twarz. Jestem pewien, że ten wysiłek dostrzegą nie tylko klienci, lecz także przechodnie mijający twój dom pogrzebowy.
- W Stanach święta to czas, gdy w domach pogrzebowych organizowane są ceremonie pamięci. W trakcie uroczystości, która nie musi być superpoważna i smutna – choć zwykle jest wzruszająca – można wyświetlać na ekranie zdjęcia wszystkich osób, które odeszły w danym roku. Zachęca się też rodziny, aby przynosiły ze sobą różne pamiątki związane ze zmarłym. Na miejscu zwykle jest poczęstunek, wspólnie śpiewa się kolędy i ubiera choinkę, która jest dekorowana bombkami-serduszkami z imionami zmarłych. Jeśli ktoś chce, może powiedzieć kilka słów o swoim bliskim. Brzmi to bardzo po amerykańsku, ale tam tak to działa. Zakłady pogrzebowe to przecież coś na kształt instytucji zaufania publicznego, powinny więc być zakorzenione w lokalnej społeczności. Pracę w branży funeralnej traktuje się tam jak misję, bycie na służbie.
- Boże Narodzenie to czas, gdy szczególnie chętnie sięgamy do kieszeni, aby pomóc innym. Może więc akcja charytatywna? Zbieranie zabawek dla podopiecznych domu dziecka, paczka dla konkretnej rodziny lub inny zbożny cel? W najbliższym otoczeniu na pewno jest ktoś, kto czeka na pomoc. Może dziecięca biblioteka w miejscowym szpitalu potrzebuje więcej książek albo obok naszego zakładu mieszka schorowana staruszka? Z pomagania możemy czerpać podwójną radość. Nie dość, że uczynimy dobro, to jeszcze sprawimy, że o naszym zakładzie będzie się dobrze mówiło. Może zainteresują się nami media? Darmowa reklama jest bezcenna.
- To brzmi dziwnie, ale niektóre zakłady pogrzebowe organizują imprezy mikołajkowe. Muszę jednak przyznać, że nie słyszałem, aby św. Mikołaj przyjeżdżał na nie… karawanem. Najczęściej do podwózki namawia się strażaków, bo przecież wszystkie dzieci uwielbiają wozy strażackie. Do tego drobne prezenty, ciasteczka, świąteczna muzyka i sukces imprezy murowany. Niektóre domy pogrzebowe ustawiają nawet szopki. W jednym z domów pogrzebowych w miejscowości Cincinnati od 65 lat kultywowana jest tradycja spotykania się przy figurze woskowej, którą stworzył dawny właściciel zakładu. To też okazja do świątecznego festynu, podczas którego gra orkiestra, można przejechać się bryczką, jednym słowem – miło spędzić czas.
- Dyrektor pewnego domu pogrzebowego założył kostium św. Mikołaja i zapraszał wszystkich do odwiedzin i robienia z nim wspólnych zdjęć. – Kupiłem na eBayu stare sanie, które ustawiłem na trawniku przed domem pogrzebowym i otoczyłem żywymi, udekorowanymi choinkami. Do sań włożyłem prezenty. Ustawiłem ogromny banner z napisem: „Darmowe zdjęcia z Mikołajem 11 grudnia. Wszyscy są mile widziani!”. Przyszło mnóstwo dzieciaków, które wpadły na gorącą czekoladę i ciasteczka, no i by zrobić sobie ze mną zdjęcie. To było wspaniałe wydarzenie! – mówi przedsiębiorca pogrzebowy. Czy ktoś u nas zdobyłby się na coś takiego?
- Inny dom pogrzebowy co roku w drugą niedzielę grudnia organizuje ceremonię oświetlania choinki. Robi to już od 23 lat, a na każdą uroczystość zaprasza specjalnych gości, np. chór uniwersytecki. Spotkanie jest okazją do wspólnego świętowania i nikt się nie dziwi, że impreza jest organizowana przez zakład pogrzebowy.
- W porównaniu z powyższymi propozycjami ta może wydać się bardzo nudna. Święta to znakomity czas, aby przypomnieć się klientom w bardziej tradycyjny sposób. Zawsze można przecież wysłać im kartkę lub przynajmniej wspomóc się pocztą elektroniczną. Czemu nie wysłać miłego e-maila z życzeniami do kogoś, z kim pracowaliśmy w tym roku? Nie pisać o ofercie, ale wyrazić nadzieję, że święta upływają klientowi w miłej atmosferze, złożyć mu życzenia, zapewnić go, że zawsze może na nas liczyć… Warto podtrzymywać kontakt i pokazać, że o kimś pamiętamy.
Aż dziwne, że nikt nie wpadł na to wcześniej. W czasach, gdy rachunki za prąd spędzają sen z powiek chyba wszystkim, dlaczego nie wykorzystać cmentarzy do produkcji energii? Tym bardziej że panele fotowoltaiczne coraz częściej pojawiają się na nekropoliach na całym świecie.
Panele słoneczne na cmentarzach mogą być źródłem energii odnawialnej, generując obniżki rachunków i zapewniając dodatkowe dochody dzięki umowom dzierżawy z firmami fotowoltaicznymi. Co więcej, energia wyprodukowana na cmentarzach może zasilać lokalne budynki komunalne, obniżając koszty ich funkcjonowania. Dodatkowo instalacja paneli słonecznych przyczynia się do zmniejszenia emisji dwutlenku węgla, co wspiera walkę z globalnym ociepleniem. Można też użyć argumentu, że wykorzystanie nieużywanych przestrzeni na cmentarzach jest efektywnym sposobem zagospodarowania terenu.
Korzystanie w mieście z zaawansowanych technologicznie projektów wpływa na to, że jest ono postrzegane jako nowoczesne i dbające o zrównoważony rozwój, co może przyciągać inwestorów. Poza tym takie inicjatywy mogą być inspiracją dla innych miast, pokazując, że innowacyjne myślenie o energii odnawialnej ma realny wpływ na poprawę jakości życia.
W cmentarną energię chętnie inwestuje się w Hiszpanii. Prekursorem było miasteczko Santa Coloma de Gramenet, gdzie na powierzchni tysiąca metrów kwadratowych cmentarza komunalnego zainstalowano 462 panele fotowoltaiczne. Mają moc 100 kW, co wystarczy, aby zaspokoić zapotrzebowanie na energię dla 60 rodzin. Przy montowaniu instalacji zadbano o to, aby jak najmniej zakłócić spokój cmentarza. Miasto nie zgodziło się na skierowanie paneli bezpośrednio na południe, mimo że wytworzyłyby wówczas więcej energii, ponieważ wiązałoby się to z dodatkową ingerencją.
Na cmentarzu San Gabriel w Maladze panele słoneczne zainstalowano na dachu grobowców. Według szacunków pozwoli to osiągnąć oszczędności rzędu 90 tys. euro rocznie. Barcelona również ma się czym pochwalić. Od 2014 r. cmentarz Les Corts produkuje co najmniej 74,5 tys. kWh rocznie. Instalacja pozwoliła zmniejszyć zużycie energii elektrycznej o 75–85 proc.
Walencja cierpi z powodu suszy i ekstremalnych upałów. Władze miasta postawiły więc na zieloną transformację. Opracowano Misję Klimatyczną Walencja 2030, a w 2024 r. miasto zostało wybrane Zieloną Stolicą Europy. Jednym z elementów misji jest projekt RIP, czyli Requiem in Power („Odpoczynek w mocy”). Zakłada on instalację prawie 7 tys. paneli słonecznych nad mauzoleami na trzech miejskich cmentarzach.
Pierwsze panele zainstalowano w maju 2024 r., a ich łączna moc wytwórcza to ponad 440 tys. kW rocznie. Według władz, emisja dwutlenku węgla zmniejszy się o ponad 140 ton rocznie. Energia będzie wykorzystywana głównie do zasilania budynków komunalnych, a 25 proc. trafi do tysiąca rodzin znajdujących się w trudnej sytuacji.
W Stanach Zjednoczonych też potrafią liczyć. Na cmentarzu Gate of Heaven w East Hanover w stanie New Jersey firma zajmująca się fotowoltaiką zamontowała ponad tysiąc paneli słonecznych na nieużywanej części cmentarza. Instalacja zasila w prąd ogromne mauzoleum, generując oszczędności i korzyści dla środowiska. Z kolei na cmentarzu Oakwood Cemetery w Mount Kisco panele słoneczne są umieszczone w ziemi tuż za nagrobkami. Oszczędności szuka także rząd Stanów Zjednoczonych. Panele słoneczne zostały zainstalowane nażołnierskim cmentarzu Southern Arizona Veterans Memorial Cemetery. Projekt o wartości 170 tys. dolarów, finansowany przez rząd federalny i stanowy, pozwala zaoszczędzić od 1,4 tys. do 1,5 tys. dolarów miesięcznie na kosztach energii.
Również w Austrii mają się czym pochwalić. Na Cmentarzu Centralnym w Wiedniu wiosną ubiegłego roku uruchomiono elektrownię fotowoltaiczną o mocy 1,4 MW. Dziś panele dostarczają energii nie tylko nekropolii, ale i 570 gospodarstwom domowym.
Za tymi przykładami podąża Francja. W miejscowości Saint-Joachim w regionie Pays de la Loire nad grobami wkrótce zostaną zamontowane panele fotowoltaiczne. Inwestycja francuskiego stowarzyszenia Brier’energie i RECIT ma zostać ukończona w 2025 r. i pochłonąć 3,35 mln euro (ok. 14,4 mln zł). Dostarczy energię 4 tys. mieszkańców. Instalacja ma być w pełni sfinansowana przez gminę.
Co ciekawe, pomysł na fotowoltaikę pojawił się przypadkiem, a u jego genezy leżał problem z zalewaniem cmentarza przez deszcze. Nekropolia znajduje się na terenie torfowym, bagiennym. Jej ciągłe osuszanie po ulewach było na tyle pracochłonne i drogie, że zaczęto myśleć o zadaszeniu. A skoro ma już być dach, to czemu nie zamontować na nim paneli fotowoltaicznych?
Zdecydowana większość mieszkańców zgodziła się na projekt, a ponad 420 z nich wniosło zawczasu opłatę wstępną. Nawiasem mówiąc, energia będzie sprawiedliwie dzielona między wszystkich mieszkańców – niezależnie od tego, czy odbiorcą będzie osoba prywatna, czy np. supermarket.
Składająca się z 5 tys. paneli fotowoltaicznych przyszła elektrownia zajmie powierzchnię 8000 m kw. i będzie dysponować mocą 1,3 MW. Testowy prototyp jest instalowany od 18 marca na niewielkim wycinku cmentarza – na 180 m kw. Według stowarzyszenia Brier’energie już to pozwoli mieszkańcom zaoszczędzić średnio od 150 do 250 euro na rachunkach za prąd.
W dobie rosnących kosztów energii i pilnej potrzeby ekologicznych rozwiązań panele fotowoltaiczne na cmentarzach stają się ciekawym sposobem na połączenie zrównoważonego rozwoju z oszczędnościami. Coraz więcej miast dostrzega w tym potencjał, nie tylko w kontekście ekonomicznym, lecz także środowiskowym.
Fotowoltaika to nie tylko sposób na redukcję emisji dwutlenku węgla, ale też na generowanie energii, która zasila lokalne społeczności. Jak pokazują przykłady z całego świata, cmentarze mogą stać się ważnym elementem w globalnej transformacji energetycznej.
Koty wylegujące się na kamiennych nagrobkach, nieśpiesznie przechadzające się między kryptami pamiętającymi XIX wiek i przyglądające się nadgryzionym przez ząb czasu rzeźbom aniołów. Tak wygląda dzień powszedni w Panteonie San Fernando, jednym z najstarszych zachowanych cmentarzy w Meksyku.
Cmentarz Panteon San Fernando to wyjątkowe miejsce. Spoczywa tam kilka znanych postaci z XIX-wiecznej historii Meksyku, m.in. prezydenci Benito Juárez i Miguel Miramón oraz generał Ignacio Saragossa.
W 1935 roku Panteon San Fernando został uznany za zabytek historyczny. W 1968 roku przeszedł gruntowną renowację, która zbiegła się w czasie z igrzyskami olimpijskimi w Meksyku. Dziś pełni funkcję muzeum i jest chętnie odwiedzany przez turystów, którzy poszukują tu spokoju, ciszy i… kotów. Swój dom znalazło tam bowiem ok. 40 mruczków, które wiodą spokojne i bezpieczne życie z dala od miejskiego zgiełku.
Kiedy się nad tym zastanowić, cmentarz jest idealny do rozwoju dzikiego kota: to ciche miejsce, otoczone zielenią, jednak niedaleko źródeł pożywienia i wody, gdzie ludzie nie przeszkadzają, a psy zwykle nie mogą wchodzić.
Kocią kolonię odkryła Diana Arredondo podczas jazdy na rowerze w pobliżu cmentarza na początku pandemii COVID-19 i postanowiła im pomóc. Z czasem w pomoc zaangażowało się więcej osób. Tak narodziło się stowarzyszenie Catacumberitos, w którym grupa wolontariuszy zajmuje się codzienną opieką nad zwierzętami. O kotach i stowarzyszeniu zaczęła pisać prasa na całym świecie, zapewniając im sławę i rozgłos. Profil na Instagramie instagram.com/catacumberitos/ obserwuje ponad 13 tys. osób.
Najpopularniejszy post otrzymał 57 tys. serduszek. Zainteresowanie się przydaje, bo przekłada się nie tylko na wizyty turystów, lecz także na darowizny, które płyną na konto stowarzyszenia. Pieniądze są potrzebne za zakup jedzenia (20 kg karmy tygodniowo), sterylizację i opiekę weterynaryjną dla kotów. Dzięki wsparciu udało się już wysterylizować 27 zwierząt.
Zostali tam pochowani m.in. Kornel Makuszyński, legendarny Sabała, Kazimierz Przerwa-Tetmajer i wielu innych. Zakopiański Pęksowy Brzyzek to jeden z najładniejszych i najbardziej klimatycznych cmentarzy w Polsce.
Zakopane to stolica polskiego narciarstwa i turystyki. Trudno spotkać osobę, która choć raz w życiu nie odwiedziłaby tego miasta. Wśród jego atrakcji jednym tchem wymienia się Krupówki czy Morskie Oko, ale nie wszyscy wiedzą, że poza górami można tam zobaczyć coś więcej.
Na uwagę zasługuje z pewnością Cmentarz Zasłużonych Pęksowy Brzyzek. Jest to bardzo urokliwe miejsce, które warto odwiedzić. Wiele spośród tutejszych nagrobków to prawdziwe dzieła sztuki, wykonane nie tylko w kamieniu, lecz także w szkle czy w drewnie. Nie brakuje na nich motywów charakterystycznych dla stylu podhalańskiego.
Początki cmentarza sięgają 1851 roku. Jednym z inicjatorów jego powstania był ksiądz Józef Stolarczyk, a fundatorem powierzchni – Jan Pęksa. Nekropolia znajduje się przy urwisku nad potokiem, które
w języku górali nazywa się brzyzem. Stąd nazwa Pęksowy Brzyzek. Cmentarz szybko zyskał mur i drewnianą bramę, proboszcz zasadził też modrzewie. Tylko wierni nie garnęli się do tego, aby chować tam swoich bliskich. Przyczyna była prozaiczna – przywiązali się oni do swoich parafialnych cmentarzy w Białym Dunajcu i Chochołowie, gdzie za kwaterę płacili znacznie mniej.
Już w 1931 roku cmentarz zyskał rangę nekropolii, na której chowa się najbardziej zasłużone osoby dla Polski i dla regionu. W czasie II wojny światowej hitlerowcy, budując Gubałówkę, okroili teren cmentarza o jedną trzecią. W latach 50., z okazji stulecia istnienia, nekropolię uprzątnięto, odbudowano część zniszczonych w trakcie wojny nagrobków i ustawiono nowy mur.
Dziś Pęksowy Brzyzek składa się z jednej alei, a około 500 grobów usytuowanych jest w kilku rzędach po obu stronach. Na bramie, której wykananie przypisuje się – choć chyba niesłusznie – Stanisławowi Witkiewiczowi, znajduje się napis: „Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć, tracą życie”. Poniżej dodano: „Zakopane pamięta”.
Zwiedzających przyciągają nie tylko nazwiska spoczywających tam osób, lecz także artystyczny kunszt wielu nagrobków. Niektóre z nich to prawdziwe dzieła sztuki. Ich autorami są m.in. Władysław Hasior czy Antoni Kenar. Wśród pochowanych znajdziemy wiele znanych i zasłużonych dla polskiej kultury postaci, takich jak: Kornel Makuszyński, Władysław Orkan, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Tytus Chałubiński, Stanisław Marusarz, Sabała, Stanisław Witkiewicz czy Karol Stryjeński. Przyjrzyjmy jest nagrobkom niektórych z nich.
Przy wejściu na cmentarz znajduje się symboliczna mogiła Stanisława Witkiewicza i grób jego matki. Prochy wielkiego dramaturga, malarza i filozofa rzekomo sprowadzono do Polski z ukraińskiej wsi Jeziory w 1988 roku. Jak okazało się podczas ekshumacji przeprowadzonej w listopadzie 1994 roku, były to szczątki nieznanej młodej kobiety. Grób warto zobaczyć przede wszystkim ze względu na rzeźbę przedstawiającą Marię Witkiewiczową, której autorem był wspomniany Władysław Hasior.
Sabała był znanym zakopiańskim sowizdrzałem. Dla turystów stanowił uosobienie prawdziwego górala – trochę filozofa, trochę romantyka. Jan Krzeptowski (tak naprawdę nazywał się Sabała) był przewodnikiem, grajkiem, kłusownikiem, przyjacielem i inspiracją dla wielu artystów. Pisali o nim w swoich utworach Henryk Sienkiewicz, Stanisław Witkiewicz (którego Sabała oprowadzał po Tatrach) czy Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Nagrobek Sabały utrzymany jest w zakopiańskim stylu, z bogato zdobionym, drewnianym krzyżem zwieńczonym daszkiem wzorowanym na tych, które pokrywają góralskie chaty. Nie ma tradycyjnej płyty, a mogiła otoczona jest sporej wielkości konkrecjami kamiennymi.
Charakterystyczny drewniany daszek jest też na wspólnym grobie Ireny i Stanisława Marusarzów. To doskonały przykład kunsztu zakopiańskiej snycerki. Marusarz był znakomitym polskim narciarzem, olimpijczykiem i żołnierzem AK walczącym podczas II wojny światowej. Do historii przeszła jego brawurowa ucieczka z więzienia Montelupich.
Grób meteorologa Józefa Fedorowicza także przyciąga uwagę, jednak z innego powodu. Jego głównym elementem jest śmigło wiatraczka obracające się wraz z podmuchami wiatru. To dowcipne nawiązanie do faktu, że Józef Fedorowicz przez przyjaciół był nazywany Halnym Wiatrem.
Przy mogile Kornela Makuszyńskiego (autora m.in. „Awantury o Basię”, „Szatana z siódmej klasy” czy „Panny z mokrą głową”) wierni czytelnicy zostawiają szkolne tarcze, zdarza się, że przynoszą również obrazki i maskotki. To najbardziej kolorowy grób na całym cmentarzu. Obok niego mieści się pomnik ofiar carskiego terroru z 1861 roku, który został wzniesiony dzięki staraniom ks. Stolarczyka i Klementyny Homolacsowej. Za nim znajduje się wielki kamień ozdobiony płaskorzeźbami – jest to grób podhalańskiego pisarza Stanisława Nędzy-Kubińca.
Warto zatrzymać się na chwilę również przy grobie Jana Długosza, jednego z najbardziej znanych polskich taterników i alpinistów, który zginął w grani Zadniego Kościelca. Za pomnik posłużył kamień pochodzący znad Morskiego Oka, nad którym Długosz lubił wypoczywać. Zawieszone są na nim różnego rodzaju liny, raki i poręczówki. Grobów ludzi gór znajdziemy na Pęksowym Brzyzku dużo więcej. Niektóre z nich są tylko symboliczne, jak ten należący do Macieja Berbeki, który zginął w 2013 roku na Broad Peak.
Turyści przechadzający się między mogiłami bez problemu znajdą nagrobek artystki ludowej Heleny Roj-Kozłowskiej, który wykonano na wzór klimatycznej, wiejskiej kapliczki. To znakomity przykład naiwnej sztuki ludowej wpisanej w lokalny, zakopiański kontekst.
Na Pęksowym Brzyzku spoczywa również Antoni Kenar, znakomity rzeźbiarz, uczeń Karola Stryjeńskiego, a także dyrektor zakopiańskiej szkoły snycerskiej – tej samej, którą później ukończył m.in. Władysław Hasior. Jego grób wieńczą piękne, drewniane rzeźby. Warto przyjrzeć się im z bliska.
A skoro mowa o Hasiorze… Jego nagrobek w znacznym stopniu różni się od reszty pomników znajdujących się na sławnym cmentarzu. W porównaniu z innymi jest on bardzo i nowoczesny. Nad płytą znajduje się duży krzyż o nieregularnych ramionach. Na jego bokach zostały umieszczone elementy ozdobne. Nagrobek ma także specyficzną ażurową tablicę z nazwiskiem zmarłego, informacją o jego zawodzie oraz daty urodzin i śmierci. Jest on dziełem rzeźbiarza Karola Gąsienicy-Szostaka.
Cmentarz znajduje się na początku zakopiańskiej starówki przy ulicy Kościeliskiej. Warto go odwiedzić i kupując bilet wstępu, dorzucić się do jego renowacji.
W kulturach wielu społeczeństw na całym świecie rytuały pogrzebowe miały na celu uchronienie duszy zmarłego przed potępieniem i zapewnienie jej spokoju w zaświatach. Jednym z najbardziej nietypowych obrzędów było tzw. zjadanie grzechów. Polegało na tym, że wyznaczone do tego osoby przejmowały grzechy zmarłego poprzez symboliczne spożycie posiłku. Ta praktyka, znana głównie w Anglii, Szkocji i niektórych regionach Walii, była formą religijnego i społecznego rytuału, który przetrwał aż do XIX wieku.
Rytuał miał swoje korzenie w wierzeniach ludowych i był związany z przekonaniem o materialnym transferze grzechów. Zjadacze grzechów byli osobami marginalizowanymi, często wywodzącymi się z najbiedniejszych warstw społeczeństwa. W wielu przypadkach byli to ludzie, którzy stali się wyrzutkami społecznymi. Ludzie ich unikali, a jednocześnie cenili za to, co robili.
Zadaniem zjadacza grzechów było spożycie chleba, czasem kaszy lub odrobiny wina, które wcześniej kładziono na piersi zmarłego. Obrzędu dopełniała krótka modlitwa nad ciałem: „Daję ci wytchnienie i odpoczynek, drogi człowieku. Nie schodź uliczkami i naszymi łąkami. Dla twojego spokoju zastawiam własną duszę. Amen”. Wierzono, że w ten sposób zjadacz przejmuje wszystkie grzechy zmarłego, umożliwiając jego duszy przejście do zaświatów.
Zjadacz grzechów za swoją usługę otrzymywał skromne wynagrodzenie, często tylko w postaci kilku groszy lub drobnej zapłaty w naturze. Bertram S. Puckle, autor pracy „Funeral Customs. Their Origin and Development”, pisał o sześciu pensach, inni – o jednym szylingu. Niezależnie od tego, która kwota była prawdziwa, to bardzo mało. Po zapłacie zjadacza grzechów zwykle od razu przepędzano. Był kimś nieczystym – wszak przejął na siebie wszystkie winy zmarłej osoby i stracił szansę na życie wieczne.
Co ciekawe, w ten rytuał wierzono w biedniejszych regionach Wielkiej Brytanii. Zjadacza grzechów potrzebowali ludzie prości, których nie było stać, aby dać na mszę czy podarować sowity datek na rzecz Kościoła, i w ten sposób zapewnić sobie pomyślność niebios.
Z biegiem czasu zjadacze grzechów zaczęli zanikać, głównie ze względu na rosnący wpływ Kościoła, który potępiał takie praktyki jako herezję. Kościół katolicki i później protestancki wolały, aby grzechy były odpuszczane przez sakrament spowiedzi, a nie przez ludowe obrzędy.
Ostatni znany zjadacz grzechów, Richard Munslow, zmarł w 1906 roku. Jego historia do dziś budzi kontrowersje i zainteresowanie. Była jednym z ostatnich świadectw istnienia tego dziwacznego i pełnego przesądów rytuału. Nie był już nędzarzem i społecznym wyrzutkiem, ale szanowanym rolnikiem. Niektóre źródła twierdzą, że podjął się tego zajęcia ze współczucia, inne – że z żalu za swoimi młodo zmarłymi dziećmi.
Warto pamiętać, że choć tradycja zjadania grzechów zanikła, jej elementy przetrwały w różnych formach aż do czasów współczesnych. Być może dawnym echem tego zwyczaju jest jedzenie słodyczy i ciasta podczas stypy przez mieszkańców części Wielkiej Brytanii, Holandii czy Bawarii, aby zmarły miał „słodkie” życie wieczne. Na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej żałobnikom podaje się posłodzoną miodem chałwę, w Mongolii – zamoczoną w mleku kostkę cukru, a we Włoszech specjalne ciasteczka nazywane „ossi di morto”.
Praktyka zjadania grzechów była nie tylko religijnym rytuałem, lecz także odzwierciedleniem społecznych lęków przed śmiercią i potępieniem. To także forma walki z niepewnością, jaka towarzyszyła ludziom w ostatnich momentach życia. Choć dzisiaj może wydawać się makabryczna i dziwaczna, jest ciekawym przykładem tego, w jaki sposób ludzie na przestrzeni wieków próbowali radzić sobie z nieznanym i jak bardzo wierzono w moc rytuałów, nawet tych najbardziej nietypowych.
Nie byłoby Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie, gdyby nie tragedia, jaka spotkała Francuza Fryderyka Simona.
Mężczyzna w czasie I wojny światowej stracił trzech synów i nigdy nie udało się mu odnaleźć ich ciał, a także miejsca pochówku. Dzięki jego staraniom pod Łukiem Triumfalnym w Paryżu powstał symboliczny grób upamiętniający wszystkich francuskich żołnierzy, którzy zginęli na froncie. Złożono do niego zwłoki bezimiennego wojskowego, które dotychczas spoczywały w Verdun.
Pomysł szybko podchwycili Anglicy, a także inne narody. Wojna, która przeszła już do historii, była szokiem dla wszystkich. Porażały liczba zabitych (w samej Francji poległo półtora miliona żołnierzy), skala zniszczeń i skutki społeczne. Europejczycy chcieli otrząsnąć się z traumy, symbolicznie pożegnać zmarłych i zapomnieć o szaleństwie, które opętało ich na kilka lat.
Polska znajdowała się w zgoła odmiennej sytuacji. Dla nas I wojna światowa była zbawieniem, które przyniosło długo oczekiwaną niepodległość. Polski pomnik miał upamiętniać setki tysięcy poległych w walce o niepodległość Ojczyzny. Idea budowy pomnika-grobu pojawiła się już w 1921 roku, ale brakowało na niego pieniędzy. Sytuacja młodego państwa wciąż była skomplikowana – w maju miało miejsce III powstanie śląskie, rok wcześniej przegraliśmy plebiscyt na Warmii i Mazurach, wciąż niespokojnie było na wschodniej granicy. Państwo było biedne, a społeczeństwo nie garnęło się do patriotycznej zbiórki. Powstawały kolejne projekty, wszystkie godne, lecz zbyt drogie.
Jednak w grudniu 1924 roku zdumieni warszawianie, którzy rankiem śpieszyli do swoich obowiązków, pod pomnikiem księcia Józefa Poniatowskiego zauważyli ogromny blok piaskowca. Płyta miała wymiary 1 × 2,5 metra i 15 centymetrów grubości. Wyryto na niej symbol krzyża, a pod nim dedykację: „Nieznanemu Żołnierzowi poległemu za Ojczyznę”. Przez cztery lata ludzie zastanawiali się, kto jest tajemniczym darczyńcą. Przez pewien czas podejrzewano, że może nim być to Ignacy Paderewski, który słynął ze swojej patriotycznej postawy, a do tego posiadał duży majątek. W prasie opublikowano nawet zabawny wierszyk o tym, że to sam książę Józef, zezłoszczony przedłużającą się zwłoką, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce:
Warszawa, a z nią cała Polska pyta
– skąd się wzięła kamienna u stóp płyta
Któż na grób Nieznanego złożył ją Żołnierza
Ten siak, a ten znów owak rzecz drugiemu zwierza
[…] Aby zbudzić niewdzięczne wasze serce
i by Żołnierz Nieznany, dotąd w poniewierce
miał wreszcie grób, na który czeka już lat cztery
przynoszę wam ten kamień z dna rzeki Elstery!
Okazało się, że płyta była prezentem od Zjednoczenia Polskich Stowarzyszeń Rzeczypospolitej, bez którego wkładu Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie być może nigdy by nie powstał. Skoro był materiał, szybko zabrano się do pracy. Na lokalizację wybrano plac Saski i już w 1925 roku zdecydowano się na budowę pomnika według projektu Stanisława Kazimierza Ostrowskiego. Ten pochodzący z rodziny z rzeźbiarskimi tradycjami artysta miał już doświadczenie – zaprojektował m.in. płytę na Grób Nieznanego Żołnierza w Łodzi, która powstała kilka miesięcy wcześniej, był też autorem kilku cmentarnych realizacji. Najważniejszym punktem Grobu Nieznanego Żołnierza Ostrowski uczynił trzy środkowe arkady kolumnady pałacu Saskiego. W środkowej arkadzie znalazło się miejsce na głęboki na 1,5 metra grobowiec, który został wyłożony pancerzem, zamykany stalową płytą.
Skoro plac już był, podobnie zresztą jak projekt pomnika, trzeba było zadbać o sprowadzenie do grobu szczątków poległego na polu walki nieznanego z imienia żołnierza. Tą ważną politycznie sprawą miało zająć się Biuro Historyczne Ministerstwa Spraw Wojskowych. Po długich debatach wybrano 15 pól bitewnych. Pobojowiska te musiały spełniać określone kryteria. Pod uwagę brano wyłącznie miejsca ograniczone przestrzennie, gdzie poległo najwięcej ofiar. Ponadto walka, która została tam stoczona, musiała być zaszczytna dla walczącego wojska. Wyeliminowano więc pobojowiska znajdujące się na terenie wroga. Losowanie pola bitewnego miało bardzo uroczysty charakter. Zaszczyt ten, na prośbę szefa Sztabu Wojska Polskiego gen. Stanisława Hallera, przypadł w udziale najmłodszemu na sali kawalerowi Orderu Virtuti Militari. Ogniomistrz Józef Buczkowski z 14. Pułku Artylerii Polowej wyciągnął kartkę i wybór padł na Lwów.
Także w dalszym etapie miał pomóc los, a wykonawczynią jego woli była Jadwiga Zarugiewiczowa, która w czasie walki o Lwów straciła syna. Konstanty zginął w bitwie pod Zadwórzem, nazywanym polskimi Termopilami. Mimo usilnych prób rodzinie nie udało się odnaleźć ciała mężczyzny. Prawdopodobnie został on pochowany w bezimiennej, zbiorowej mogile.
29 października 1925 roku na Cmentarzu Orląt Lwowskich uroczyście otwarto trzy groby, w których spoczywali bezimienni: sierżant, kapral i ochotnik. Po pełnej napięcia ciszy Jadwiga Zarugiewiczowa wskazała jedną z trzech szczelnie zamkniętych trumien. Po jej otwarciu okazało się, że spoczywają w niej zwłoki ochotnika – chłopca, który poległ, mając około 14 lat.
Uroczyste złożenie do warszawskiego grobu ciała nieznanego żołnierza miało miejsce 2 listopada 1925 roku.
– Nazywasz się Milion, bo miliony złożyły w tobie swe ukochania i swe katusze. Nazywasz się Milion, a imię twoje czterdzieści i cztery, a życie twoje trud trudów, sława, sława, sława – powiedział podczas uroczystej mszy, sprawowanej w związku z przybyciem do stolicy trumny z ciałem, ksiądz prałat Antoni Szlagowski. – Kim jesteś ty? Nie wiem. Gdzie dom twój rodzinny? Nie wiem. Kto twoi rodzice? Nie wiem i wiedzieć nie chcę i wiedzieć nie będę aż do dnia sądnego. Wielkość twoja w tem, żeś nieznany – kontynuował Szlagowski.
Uroczystość miała niezwykle podniosły charakter. Warszawianie nie tylko zapełnili cały plac Saski, ale też towarzyszyli konduktowi od dworca do miejsca pochówku. Nad wolno jadącą trumną przelatywały eskadry samolotów, biły dzwony, obecne były także najważniejsze osoby w państwie. Podkreślając ekumeniczny charakter wydarzenia, w uroczystości wzięli również udział arcybiskup Kościoła prawosławnego oraz główny rabin warszawski. Trumnę złożono w grobowcu, którego otoczenie wyłożono czarnym, wypolerowanym granitem. Na płycie wyryto słowa: „Tu leży żołnierz polski poległy za Ojczyznę”.
W czasie II wojny światowej grób został poważnie uszkodzony. Po wojnie władze, zdając sobie sprawę z tego, że Grób Nieznanego Żołnierza jest bardzo ważnym i symbolicznym dla Polaków obiektem, szybko doprowadziły do jego przebudowy i odbudowy. Odsłonięto go w 1946 roku.
Od tego czasu odbywają się tam najważniejsze uroczystości patriotyczne. Przez cały rok przed Grobem Nieznanego Żołnierza przez 24 godziny wartę honorową pełni dwuosobowy posterunek żołnierzy Batalionu Reprezentacyjnego Wojska Polskiego. Uroczysta zmiana warty odbywa się w każdą niedzielę o godz. 12.00.
Tanatoturystyka, turystyka cmentarna, dark tourism – istnieje kilka terminów określających jedno pragnienie – chęć odwiedzania miejsc związanych ze śmiercią.
Patronem turystyki cmentarnej jest grecki bóg śmierci Tanatos. I choć termin „dark tourism” przetłumaczony na język polski jako ciemna, ponura turystyka, brzmi niepokojąco (ang. dark – „ciemny”, „ponury”, „mroczny”; tourism – „turystyka”), to jego znaczenie nie jest zabarwione negatywnie. Ludzie od zawsze fascynowali się śmiercią.
Chętnie odwiedzamy zabytkowe cmentarze, miejsca pochówku sławnych lub świętych osób, pola wielkich bitew. Dreszczyk emocji wywołują tereny dawnych obozów koncentracyjnych, domy, w których dokonano zbrodni, otoczenie czynnych wulkanów etc. Wszystko to, co wiąże się z tragedią ludzką, budzi w nas emocje.
Specjaliści wyróżniają pięć typów turystyki cmentarnej:
- podróże do miejsc publicznej śmierci, np. tam, gdzie wykonywano kary śmierci i egzekucje;
- podróże do miejsc masowej lub indywidualnej śmierci czy zagłady, np. obozu w Oświęcimiu lub tunelu, w którym tragicznie zginęła księżna Diana;
- podróże do miejsc upamiętniających zmarłych (cmentarze, mauzolea, krypty);
- podróże do miejsc, które prezentują dowody śmierci, np. do muzeów, gdzie można zobaczyć narzędzia tortur;
- podróże do miejsc inscenizacji i symulacji śmierci (np. pola bitew).
Ludzi od zawsze fascynowało oglądanie śmierci, najlepiej na żywo. Pod tanatoturystykę można zatem podciągnąć rzymskie igrzyska i walki gladiatorów, na które ściągano z najdalszych stron. Te same emocje towarzyszyły potem gawiedzi podczas uczestniczenia w publicznych egzekucjach i procesach czarownic.
Cmentarna turystyka w takim sensie, w jakim rozumiemy ją dzisiaj, narodziła się na przełomie XVIII i XIX wieku, gdy wraz z postępem techniki podróżowanie stało się łatwiejsze i tańsze. Pojawiła się wówczas moda na odwiedzanie urokliwych cmentarzy, takich jak np. nekropolia Saint Denis na przedmieściach Paryża. Do atrakcji turystycznych tamtej epoki można też zaliczyć włoskie Pompeje zniszczone w 79 r. n.e. przez erupcję wulkanu. Pookolenia licealistów przez lata musiały zachwycać się poematem Juliusza Słowackiego pt. „Grób Agamemnona”, który powstał z tej samej fascynacji związanej z obcowaniem z tragiczną historią. Chętnie zwiedzano też zamki, więzienia, pola bitew i miejsca egzekucji lub morderstw (pałac carski Ropsza – miejsce mordu Piotra III). Prawdziwy boom na turystykę cmentarną miał jednak nadejść w XX wieku.
Mroczny wiek XX
Mimo że wcześniej miejsc dokumentujących ludzką śmierć i cierpienie i tak nie brakowało, to po wojnach światowych pierwszej i drugiej znacznie ich przybyło. Dziesiątki tysięcy turystów zwiedzają co roku obozy koncentracyjne, ogromne zainteresowanie budzą też plaże w Normandii, na których miała miejsce największa pod względem użytych sił i środków operacja desantowa drugiej wojny światowej. Turyści chętnie też odwiedzają zatopiony w 1941 roku w Pearl Harbor okręt USS Arizona, który stał się grobowcem dla ponad tysiąca amerykańskich marynarzy. Można też zwiedzać Hiroszimę (miejsce ataku atomowego) czy muzeum ludobójstwa Tuol Sleng w Kambodży.
Turyści z ekscytacją odwiedzają również miejsca, w których doszło do ataków terrorystycznych (np. World Trade Center w Nowym Jorku), oraz tereny zniszczone przez naturę wskutek np. trzęsienia ziemi, przejścia tsunami czy miejsca takich katastrof jak wybuch reaktora jądrowego w Czarnobylu, do którego doszło w 1986 roku.
Popularne są też miejsca, gdzie doszło do tragedii. W USA jest muzeum Six Floor mieszczące się w budynku, z którego w 1963 roku padły śmiertelne strzały w kierunku prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna F. Kennedy’ego. Ludzie chętnie pielgrzymują do miejsc śmierci swoich idoli. W Stanach łatwo trafimy na oznaczony kilometr trasy, gdzie w wypadku zginął James Dean.
W Paryżu turyści chcą się przejechać tunelem Alma, gdzie zginęła księżna Diana. Ba! Niezdrową ciekawość wzbudzają też seryjni mordercy. W Londynie można udać się na wycieczkę szlakiem Kuby Rozpruwacza. Wśród turystów popularne jest również miasto Gloucester. Tam, przy Cromwell Street, mieści się dom, w którym Fred West wraz z żoną popełniał okrutne morderstwa i dopuszczał się przestępstw na tle seksualnym. Zainteresowanie budynkiem było tak duże, że go zburzono. Każda cegła i każdy kawałek drewna zostały zniszczone, aby zniechęcić łowców pamiątek. Dodajmy, że w Stanach podobne zainteresowanie budzi dom w Beverly Hills, w którym członkowie sekty Charlesa Mansona zamordowali m.in. Sharon Tate.
Naturalną częścią dark tourismu jest zwiedzanie wszelkich cmentarzy, grobowców i mauzoleów. Od lat zachwycamy się piramidami w Gizie czy egipską Doliną Królów, w której znajduje się grobowiec Tutenchamona. Jednym z najpiękniejszych i najczęściej odwiedzanych mauzoleów na świecie jest Tadż Mahal, czyli grobowiec, który zakochany władca z dynastii Wielkich Mongołów wzniósł na cześć zmarłej przy porodzie żony. Jeśli udamy się na wycieczkę do Rzymu, koniecznie musimy obejrzeć ogromne katakumby. Niesamowite wrażenie robi także wizyta na starym cmentarzu żydowskim w Pradze, gdzie na małym skrawku ziemi grzebano zmarłych od XV wieku.
Zainteresowanie wzbudzają też wszelkie miejsca spoczynku znanych artystów, pisarzy, aktorów czy muzyków. Szczególnie popularny jest paryski cmentarz Père-Lachaise, na którym znajdują się oblegane przez turystów groby np. Jima Morrisona, Oscara Wilde’a czy Édith Piaf. Niestety, częściej niż kwiaty czy zapalone znicze fani zostawiają tam inne pamiątki, np. puste butelki, zapisane na nagrobkach inicjały, wiersze i wiadomości. Dużą popularnością cieszy się również wiedeński Zentralfriedhof, gdzie spoczywają m.in. Ludwig van Beethoven, Franz Schubert, Johannes Brahms i Johann Strauss.
Skąd bierze się popularność tanatoturystyki?
Śmierć wciąż jest tematem tabu i budzi w nas lęk. Odsuwamy ją od siebie, zamykamy w hospicjach i oddalonych od centrum miast cmentarzach. Może właśnie dlatego rośnie fascynacja makabrą? W końcu ze śmiercią trzeba się jakoś oswoić. Najlepszym sposobem może być konfrontacja z miejscami, które zostały nią naznaczone.
1 listopada to szczególna data w polskim kalendarzu. Tego dnia przychodzimy na groby najbliższych zmarłych, zapalamy znicze, składamy kwiaty. To czas zadumy i smutku, ale… nie wszędzie tak jest. Jak wspomina się zmarłych w innych krajach? Zapraszam do lektury!
Dzień Wszystkich Świętych został ustanowiony jeszcze w IX wieku. 2 listopada obchodzimy Zaduszki, czyli dzień wspominania zmarłych. Wtedy to chrześcijanie modlą się w intencji bliskich, którzy odeszli z tego świata, ale przebywają w czyśćcu i potrzebują wstawiennictwa, aby dostąpić zbawienia. Dawniej w Polsce z tym świętem wiązały się ciekawe zwyczaje, które dziś niestety zostały już niemal całkowicie zapomniane. Dziadów już nie prosi się o modlitwę (swoją drogą, gdzie ich dzisiaj spotkać? Zwykli żebracy to jednak nie to samo), gospodynie nie wypiekają chlebków dla powracających dusz zmarłych, nie odprawia się też ceremonii dziadów, upamiętnionej przez Adama Mickiewicza w dramacie o tym samym tytule.
Jednak jest jedna rzecz, która przez wieki się nie zmienia. Pamięć o zmarłych i szacunek dla nich są częścią każdej kultury, niezależenie od religii i szerokości geograficznej. Zobaczmy, jak ten szczególny dzień w roku jest obchodzony w innych krajach. Niektóre zwyczaje z naszej perspektywy mogą wydawać się dość dziwne!
Niemcy
W tym kraju Dzień Wszystkich Świętych nazywa się Allerheiligen i jest on obchodzony w zależności od regionu. Najbardziej rozpowszechniony jest w południowych landach, gdzie dominuje katolicyzm. Odwiedzanie grobów zaczyna się już kilka dni wcześniej i wygląda podobnie jak u nas. W zależności od części kraju pojawiają się jednak różnice w jego świętowaniu. W Moguncji na grobie zapala się tradycyjną świecę w kształcie stożka. Natomiast w południowych Niemczech rodzice chrzestni obdarowują swoich duchowych podopiecznych tradycyjną struclą – słodkim ciastem drożdżowym w kształcie zaplecionego warkocza.
Francja
W trakcie La Toussaint Francuzi tłumnie odwiedzają cmentarze. Pamiętają przy tym nie tylko o swoich bliskich, chętnie zaglądają też na groby osób znanych. We Francji 2 listopada także obchodzi się Zaduszki. W ramach obchodów ku czci zmarłych katolicy uczestniczą we mszach i odmawiają modlitwy za bliskich.
Hiszpania
W wielu regionach tego kraju możemy spotkać nie tylko różne zwyczaje, ale także odmienne określenia na to samo święto. Hiszpanie odwiedzają groby najbliższych i modlą się za nich. Nie zapalają jednak zniczy. W niektórych regionach je się pączki oraz słodycze nazywane kośćmi świętego, są one nieco podobne do naszych rurek z kremem. Najbardziej barwną formę ma odbywające się w Kadyksie (Andaluzja) święto Tosantos. W halach miejskich targowisk wydzielane zostają miejsca, w których tworzy się wyglądające dość dziwacznie kompozycje. Składają się one z osobliwych kukieł: głowy zwierząt (np. świń, kurczaków, ryb) oraz warzyw, które przebierane są za postacie ze świata polityki, sportu oraz filmu. Z kolei w Katalonii w nocy z 31 października na 1 listopada odbywa się barwna fiesta o nazwie Castanyada.
Wielka Brytania
Na Wyspach Brytyjskich nie ma tradycji odwiedzania grobów bliskich w All Saints’Day (Dzień Wszystkich Świętych) czy w All Souls’Day (Zaduszki). Dni te nie różnią się niczym od pozostałych w roku, a większość Anglików w ogóle nie zdaje sobie sprawy z ich istnienia. Tu zmarłych odwiedza się zwykle w rocznicę ich śmierci. Za to wieczorem 31 października dzieci obchodzą Halloween, a starsi spędzają wieczór w pubach.
Meksyk
Obchody Dia de los Muertos zaczynają się 31 października, a kończą 2 listopada. Pierwsza część poświęcona jest zmarłym dzieciom, na których grobach kładzie się zabawki. Druga, przypadająca 1 i 2 listopada, związana jest z uczczeniem pamięci dorosłych. Jednym z popularniejszych dań, jakie spożywa się tego dnia, jest kurczak w czekoladzie. W sklepach można kupić okazjonalne słodycze oraz figurki w kształcie szkieletów, trupich czaszek i upiorów. Mieszkania są sprzątane, buduje się w nich bowiem powitalne ołtarze, na których stawia się zdjęcie zmarłego, kwiaty, jedzenie i kadzidła. Odwiedza się również groby, przy których bliscy zmarłego chętnie biesiadują.
Japonia
Japończycy swoje święto zmarłych – Bon – obchodzą, w zależności od regionu, w połowie lipca lub sierpnia. Wierzą, że w tym czasie dusze zmarłych powracają na Ziemię. W progach domów ustawia się dla nich latarnie, tzw. ognie powitalne. Na ulicach i przed świątyniami odbywają się rytualne tańce Bon-Odori. Buduje się także specjalne ołtarze poświęcone zmarłym.
Ekwador
Tu wspominanie zmarłych jest świetnym pretekstem do zabawy przy suto zastawionym stole. Ekwadorczycy jedzą m.in. chleb guagua, który ma kształt ciała dziecka, piją coladę morada – napój z fioletowej kukurydzy, jeżyn i innych owoców. Indianie odwiedzają też groby zmarłych, przynosząc im w ofierze ich ulubione potrawy. Ucztują i grają w kości, które pełnią funkcję komunikatora ze zmarłymi. W zależności od wyrzuconego numeru można się dowiedzieć, co zmarły ma bliskim do powiedzenia.
Czechy i Słowacja
Nasi południowi sąsiedzi nie przykładają szczególnej wagi do tego święta, wychodząc z założenia, że o groby bliskich należy troszczyć się przez cały rok, a nie tylko odwiedzać je w rocznicę śmierci. W zaduszkową noc Słowacy, szczególnie ci mieszkający na wsi, mają zwyczaj zostawiania na stole jedzenia dla dusz zmarłych, które, zgodnie z ich wierzeniami, odwiedzają ich domy.
Włochy
Zwyczaje w tym kraju nie odbiegają od sposobów świętowania w Polsce czy we Francji. Na cmentarzach odwiedza się groby bliskich: przynosi się im kwiaty, zapala znicze. Jednak w zależności od regionu można dostrzec ciekawe praktyki. W Piemoncie podczas kolacji odbywającej się 1 listopada zostawiane jest wolne nakrycie, tak jak u nas w Wigilię. W Lombardii, aby powracający zmarli mogli wypocząć, zaściela się im łóżko. W Toskanii dzieci wykonują tego dnia naszyjniki z kasztanów i jabłek, mające stanowić formę upamiętnienia zmarłych. Nie może też zabraknąć jedzenia. Włosi spożywają wtedy bób pod różnymi postaciami, kasztany, migdały, suszone figi, a także mnóstwo słodyczy.
USA
Niesamowite jest to, jak Halloween, czyli zwyczaj pochodzący od Celtów, który został przeniesiony na kontynent amerykański przez irlandzkich emigrantów, stał się popularny w Stanach i na całym świecie. Wydrążona dynia ze świeczką w środku to symbol rozpoznawany już niemal na całym świecie, a pytanie „Cukierek czy psikus?” towarzyszy wszystkim Amerykanom w wieczór poprzedzający Dzień Wszystkich Świętych. W ostatnią październikową noc domy Amerykanów odwiedzają dzieci i młodzież przebrane za duchy, wampiry i postacie z kreskówek.
Rosja
Ze względu na to, że jest to kraj prawosławny, Wszystkich Świętych obchodzi się tam w pierwszą niedzielę po Dniu Świętej Trójcy, czyli w religii rzymskokatolickiej po Zielonych Świątkach. Tak więc nie jesienią, lecz na wiosnę. W wierzeniach ludowych wciąż żywy jest sposób wspominania zmarłych bliskich. W niektórych rejonach w Wielką Sobotę na grobie ustawia się świeczkę i kładzie jajko. Jest to symbol życia i zmartwychwstania wspólny dla całej Słowiańszczyzny, nie tylko Rosji.