Skandynawski kościółek Wang jest jedną z atrakcji Karpacza. Jednak turyści odwiedzający tę malowniczą karkonoską miejscowość powinni także zwiedzić cmentarz, który znajduje się w jego sąsiedztwie.
fot. Krzysztof-Wrona, źródło: Wikimedia
Górski cmentarz powstał w czasie, kiedy do Karpacza Górnego przeniesiono świątynię. Nekropolia została poświęcona w 1844 roku i pełniła ona funkcję cmentarza parafialnego nowo utworzonej w tej miejscowości parafii.
Cmentarz służył przez niewiele ponad sto lat. Chowano tu m.in. mieszkańców, hotelarzy, właścicieli pensjonatów, a także turystów, którzy kochali Karkonosze. Nic dziwnego, okolica jest bardzo malownicza, a ze wzniesienia, na którym znajduje się cmentarz, rozpościera się przepiękny widok na góry. Po zakończeniu II wojny światowej grzebano tu także ciała zmarłych na tyfus. W księgach parafialnych zanotowano ciekawe historie związane z pochówkami w górskim klimacie. Zachował się np. opis pogrzebu gospodyni schroniska Riesenbaude, Juliany Caroliny Henrietty Kober, która zmarła 22 listopada 1884 roku:
„Transport zwłok nastąpił po bardzo silnej burzy z zamiecią śnieżną. Zostały one przeniesione na przykrytym kocem łożu, którego nogi odpiłowano. Niosło je, z ogromnym wysiłkiem i w niebezpiecznych warunkach, 14 mężczyzn ze schroniska Riesenbaude zboczem wzdłuż słupów telegraficznych służących jako drogowskazy do leśnego domku, gdzie zmarła się zatrzymała. Kobieta była krewną poprzedniego dzierżawcy, Negro, który przebywał w Ameryce Północnej. Z leśnego domku, gdzie nastąpiło poświęcenie zwłok, sześciu-ośmiu mężczyzn ciągnęło ciało dalej na saniach, ponieważ niesienie go na noszach było niemożliwe ze względu na wysokie zaspy. Prezentacji zwłok zaniechano, ponieważ orszak pogrzebowy nie był zbyt liczny (z Karpacza Górnego nikt nie przybył)”.
fot. Micha L. Rieser, źródło: Wikimedia
Na cmentarzu pochowano trzech pastorów, w tym Ernsta Passauera, ostatniego niemieckiego pastora parafii Wang. Został on zastrzelony w czasie napadu rabunkowego na plebanię w 1946 roku. Na Dolnym Śląsku były to niespokojne, powojenne czasy. Dotychczasowi mieszkańcy Jeleniej Góry i okolic musieli wynieść się do Niemiec. Na nagrobku Hermanna Breitera wyryto napis: „Tu spoczywają, złączeni w pokoju”, ale wymienione jest tylko imię mężczyzny, który zmarł w 1942 roku. Jego żona, która przeżyła, musiała prawdopodobnie opuścić swoje rodzinne strony.
Po II wojnie światowej kościół wraz z cmentarzem przejęła polska parafia ewangelicka. W 1949 roku pochowano tu kompozytora i dyrygenta Rudolfa Jonasa, a cmentarz z czasem przestał pełnić swoją funkcję. Władze niechętnie patrzyły na niemiecką przeszłość Dolnego Śląska. Wiele niemieckich cmentarzy w zachodniej Polsce zostało zrównywanych z ziemią, a nagrobki, elementy ogrodzenia czy kamienie były używane do utwardzania dróg i budowy domów. Na szczęście ich losu nie podzielił cmentarz przy Wang, choć wiele zabytkowych grobów znajdujących się na nekropolii zostało zdewastowanych.
Dziś parafia stara się rekonstruować cmentarz. Nagrobki są stopniowo podnoszone i oczyszczane, a napisy odnawiane. Gdy podczas prac porządkowych odnaleziono stare nagrobki z górskiego cmentarza, postawiono je w miejscu, gdzie pierwotnie się znajdowały. Pozostałe znalazły się w Alei Pamięci.
Od 2001 roku przy kościele Wang znowu odbywają się pochówki. Zmarłych chowa się w urnach. We wrześniu 2001 roku złożono tu prochy Henryka Tomaszewskiego – tancerza, mima, choreografa, reżysera, założyciela i dyrektora Wrocławskiego Teatru Pantomimy. W kwietniu 2014 roku, zgodnie z wolą pisarza, na cmentarzu zostały złożone prochy Tadeusza Różewicza – poety, dramaturga, prozaika i scenarzysty.
W swoim testamencie Różewicz tak prosił o spełnienie swojego ostatniego życzenia: „Jest moim pragnieniem, aby urna z moimi prochami została pogrzebana na cmentarzu ewangelicko-augsburskim przy kościele Wang w Karpaczu Górnym. Proszę też miejscowego pastora, aby wspólnie z księdzem Kościoła rzymskokatolickiego (którego jestem członkiem przez chrzest święty i bierzmowanie) odmówił odpowiednie modlitwy. Pragnę być pochowany w ziemi, która stała się bliska mojemu sercu tak jak ziemia, gdzie się urodziłem. Może przyczyni się to do dobrego współżycia tych dwóch rozdzielonych wyznań i zbliży do siebie kultury i narody, które żyły i żyją na tych samych ziemiach. Może spełni się marzenie poety, który przepowiadał, że «Wszyscy ludzie będą braćmi». Amen”.
fot. Aw58, źródło: Wikimedia
Pozostaje mieć nadzieję, że to marzenie się spełni, a ten mały, górski cmentarz, na którym leżą obok siebie Niemcy i Polacy, będzie jednym z elementów, które nas do tego celu przybliżą.
Łukasz Cholewicki
Pochówki przywódców Stanów Zjednoczonych odzwierciedlają nie tylko osobiste preferencje zmarłych prezydentów, ale także ewolucję tradycji i ceremoniałów państwowych na przestrzeni lat. Od skromnych, prywatnych uroczystości po wielkie, transmitowane na żywo wydarzenia – każda ceremonia ma unikalne znaczenie i symbolikę.
źródło: skynews.com
9 stycznia Amerykanie pożegnali byłego prezydenta Jimmy’ego Cartera (na zdjęciu powyżej), polityka, który dożył 100 lat. Carter życzył sobie, by mowę na jego pogrzebie wygłosił Joe Biden i aby w trakcie ceremonii wykonano utwór „Hail to the Chief”, hymn amerykańskich prezydentów.
Uroczystości pogrzebowe trwały kilka dni i choć obecnie scenariusze ostatniego pożegnania najważniejszej osoby w państwie są starannie opracowane, nie zawsze tak było. Zobaczmy, jak pogrzeby prezydenckie zmieniały się na przestrzeni czasu.
Przez cały XIX wiek pogrzeby amerykańskich głów państwa były różne – od małych lokalnych zgromadzeń po duże uroczystości na świeżym powietrzu.
Pierwszy prezydent George Washington poprosił o prywatny pogrzeb, bez publicznych mów pochwalnych i parad. Życzenie to nie zostało jednak spełnione. Setki żałobników zgromadziły się w Mount Vernon, aby oddać mu hołd. W całym kraju odbywały się pozorowane pogrzeby prezydenta.
Ulysses S. Grant, który jako generał poprowadził Unię do zwycięstwa w wojnie secesyjnej, został pochowany w Riverside Park na Manhattanie. Spoczął w tymczasowym grobowcu, dopóki nie zbudowano na jego cześć mauzoleum, które ukończono w 1897 roku. Do dziś jest to największe mauzoleum w Ameryce Północnej. Kondukt pogrzebowy w Nowym Jorku w 1885 r. przyciągnął ok. 1,5 mln osób. Było to największe zgromadzenie w Stanach w XIX wieku i wzięło w nim udział nawet kilku byłych żołnierzy Konfederacji.
Po śmierci Abrahama Lincolna, do której doszło w wyniku strzelaniny w Teatrze Forda w Waszyngtonie, opracowano protokół związany z pogrzebami prezydentów. Lincoln był pierwszym naczelnym dowódcą, którego ciało wystawiono w rotundzie Kapitolu Stanów Zjednoczonych, co obecnie jest powszechną praktyką. Dzięki rozwojowi kolejnictwa wielu Amerykanów mogło bezpośrednio uczestniczyć w pożegnaniu. Pociąg pogrzebowy Lincolna przejechał 1,7 tys. mil, zatrzymując się m.in. w Nowym Jorku, Filadelfii i Chicago. Szacuje się, że ok. 1,5 mln osób widziało ciało prezydenta, a ok. 8 mln ludzi – pociąg przewożący jego ciało.
Prawie sto lat później, gdy krajem wstrząsnął kolejny zamach, pogrzeb Johna F. Kennedy’ego był jako pierwszy transmitowany w telewizji, co pozwoliło na wzięcie udziału w pożegnaniu jeszcze większej liczbie Amerykanów. Trumna prezydenta była przewożona przez Waszyngton w ciszy, przerywanej jedynie dźwiękiem werbli i stukotem końskich kopyt. Co ciekawe, Kennedy był jedynym prezydentem USA, którego pochowano w obrządku katolickim.
Od tamtej pory pogrzeby stały się publicznymi wydarzeniami mającymi ustalony przebieg i elementy.
Trumna zwykle jest wystawiona na Kapitolu, co umożliwia obywatelom oddanie hołdu i pożegnanie swojego przywódcy. Większość pogrzebów odbywa się w Katedrze Narodowej w Waszyngtonie, a uroczystości są zazwyczaj uświetnione salwami honorowymi oddawanymi przez wojsko. Tego dnia często jest ogłaszana żałoba narodowa, a transmisje na żywo są już standardem. Prezydentów żegnają znani i możni z całego świata. Na uroczystościach pogrzebowych Kennedy’ego pojawili się przedstawiciele 92 państw, a więc praktycznie całego ówczesnego świata.
Gdy umierał Frank Delano Roosevelt, trwała jeszcze wojna (8 maja, w dniu kapitulacji Niemiec, flagi w USA były wciąż opuszczone do połowy masztu na znak żałoby). Komunikacja lotnicza była wciąż w powijakach, więc na uroczystościach pogrzebowych w Waszyngtonie pojawił się tylko korpus dyplomatyczny. Spotkania wszystkich żyjących byłych prezydentów USA zdarzają się rzadko i są wyjątkowym elementem ceremonii. Na pogrzebie Cartera byli obecni: Joe Biden, Donald Trump, Barack Obama, George Bush i Bill Clinton.
W przeciwieństwie do niektórych krajów Stany Zjednoczone nie mają jednej nekropolii dla wszystkich prezydentów. Ich groby są rozsiane po całym kraju, często w rodzinnych miejscowościach. Na Narodowym Cmentarzu w Arlington spoczywa jedynie dwóch prezydentów – William Howard Taft i John F. Kennedy. Harry Truman odrzucił pompę i przepych, często kojarzone z prezydenturą, i zdecydował się na pogrzeb w rodzinnym Missouri. W swoich rodzinnych stronach zostali pochowani również Jimmy Carter i George Bush senior.
Pogrzeby prezydentów USA są nie tylko okazją do oddania hołdu zmarłym przywódcom, ale także odzwierciedlają zmieniające się tradycje i wartości amerykańskiego społeczeństwa. Każda ceremonia, choć oparta na ustalonym protokole, niesie ze sobą unikalne elementy, które pozostają w pamięci narodu na długie lata.
Łukasz Cholewicki
Choć walentynki już za nami, prawdziwa miłość nie zna kalendarza. Opisane w tym artykule historie przetrwały stulecia, udowadniając, że uczucie może być silniejsze niż śmierć.
Niektóre z tych miłosnych opowieści pozostają w sferze legend, inne mają swoje potwierdzenie w historii, ale jedno jest pewne – wszystkie stały się symbolem oddania i nierozerwalnej więzi. W wielu przypadkach miłość tych par doczekała się wyjątkowego upamiętnienia w miejscach ich wiecznego spoczynku.
Zakochani w kamieniu – miejsca pamięci wielkich par
Wielu kojarzy historię Romea i Julii, choć była ona jedynie wytworem wyobraźni Szekspira. Jednak w Weronie turyści mogą odwiedzić grób Julii, który znajduje się w dawnym klasztorze franciszkanów zamienionym w muzeum sztuki. Choć nie jest autentyczny, stał się celem pielgrzymek zakochanych z całego świata.
Pierwsi miłośnicy dramatu Szekspira peregrynowali do sarkofagu już w XVI wieku. Potem grób popadł w zapomnienie i służył jako… poidło dla koni. Z czasem było go coraz mniej, ponieważ turyści odłamywali fragmenty marmuru, chcąc zdobyć unikalną pamiątkę. Tak uczynił również lord Byron, który zabrał kilka odłamków w prezencie dla swoich córek i siostrzenic.
Heloiza i Abelard żyli naprawdę. Ich dramatyczna miłość zakończyła się wspólnym pochówkiem na cmentarzu Père-Lachaise w Paryżu. Neogotycki grobowiec pary to dziś jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc tej nekropolii. Przeniesienie ich szczątków przyczyniło się do popularyzacji cmentarza wśród paryżan, a grobowiec w 7. kwaterze został wpisany na listę zabytków.
Grobowiec na cmentarzu Père Lachaise. Autor: Pierre-Yves Beaudouin, źródło: Wikimedia
Zaciekawieni obserwatorzy i entuzjaści wciąż przychodzą, aby oddać hołd parze, która symbolizuje wieczną miłość.
„Nigdzie na świecie nie znajdziecie grobu, który by chował równie sławną parę” – pisał William Szekspir, mając na myśli Kleopatrę i Antoniusza. Według legendy Antoniusz, słysząc pogłoski o śmierci ukochanej, popełnił samobójstwo. Kleopatra, pokonana przez Oktawiana, także nie chciała żyć bez Antoniusza i dała się ukąsić jadowitemu wężowi.
Autor: Edwin Austin Abbey, źródło: Wikimedia
No dobrze, ale co z grobem, o którym pisał Szekspir? Rzeczywiście, pomimo wysiłków archeologów nigdzie na świecie nie można go odnaleźć. Po śmierci w 30 roku p.n.e. zgodnie z przekazami Antoniusz i Kleopatra mieli zostać zabalsamowani i pochowani razem, ale miejsca ich spoczynku do dzisiaj nie odnaleziono .
Inaczej sprawa wygląda w przypadku Shaha Jahana i Mumtaz Mahal, których miłość znalazła odbicie w architekturze. Tadż Mahal w Agrze to nie tylko jedno z najpiękniejszych miejsc pamięci, ale i jedno z najsłynniejszych mauzoleów świata. Zostało zbudowane przez cesarza Mongołów Szahdżahana (Shah Jahan) na cześć jego ukochanej żony, Mumtaz Mahal, która zmarła w 1631 roku podczas porodu czternastego dziecka. Rozpacz władcy była ogromna. Cesarz postanowił zbudować dla niej grobowiec będący symbolem wiecznej miłości i piękna. Tadż Mahal miał być rajem na ziemi i symbolizować pamięć o ukochanej.
Pary, które historia rozdzieliła
Nie wszystkie słynne pary miały szczęście spocząć obok siebie. „Budzę się pełen Ciebie. Twój portret i odurzające wspomnienie wczorajszego wieczoru nie dają spokoju mym zmysłom. Słodka i niezrównana Józefino, jakże dziwnie działasz na me serce!” – tak pisał Napoleon Bonaparte w liście do swojej kochanki, a potem żony Józefiny de Beauharnais.
Rozwód cesarzowej Józefiny i Napoleona. Autor: Henri Frédéric Schopin, źródło: Wikimedia
Choć byli małżeństwem, zostali pochowani osobno. Józefina spoczywa w Kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła we francuskim Rueil-Malmaison razem z córką Hortensją, a Napoleon – w monumentalnym grobowcu w Les Invalides w Paryżu. Budowa sarkofagu trwała 20 lat. Wygrawerowana na nim inskrypcja głosi: „Niech śpi pod tą kopułą, to hełm na głowę giganta”.
„Layla, rzuciłaś mnie na kolana. Layla, błagam cię, kochanie, proszę cię. Layla, kochanie, czy nie ulżysz mojemu zmartwionemu umysłowi?” – śpiewał Eric Clapton w piosence „Layla”, uznawanej za jedną z najlepszych rockowych ballad miłosnych wszech czasów. Jego inspiracją była historia Layli i Majnuna pochodząca z perskiej legendy z VI wieku. Ich miłość, podobna do tej znanej z historii Romea i Julii, nie doczekała się szczęśliwego zakończenia.
Autor: Yann, edycja: King of Hearts, źródło: Wikimedia
Wspólny grób stał się miejscem czci i symbolem wiecznej miłości, której nie pokonała śmierć. Do dziś w czerwcu każdego roku nowożeńcy i zaręczeni przybywają do wioski Binjaur w stanie Radżastan w Indiach, aby złożyć hołd przy grobowcu Layli i Majnuna, który według legendy jest symbolem miłości i związku dwóch osób.
Miłość przestępcza i mitologiczna
Miłość nie zawsze jest szlachetna i romantyczna. Bonnie Parker i Clyde Barrow, słynna para przestępców, zmarli podczas krwawej zasadzki w 1934 roku. Choć pragnęli spocząć razem, ich rodziny się na to nie zgodziły – matka Bonnie odmówiła pochowania córki obok jej kochanka i wspólnika.
Najsłynniejsza para rzezimieszków na świecie, źródło: Wikimedia
Podobno powiedziała, że Clyde miał ją za życia, ale nie może jej mieć po śmierci. Dziś Bonnie leży na cmentarzu Crown Hill w Dallas, a Clyde spoczywa na Western Heights w tym samym mieście. Groby dzieli tylko 9 mil, a ich żyjący krewni starają się, by para mogła spocząć we wspólnej mogile.
Metafizyczna jest historia Orfeusza i Eurydyki. Według greckiej mitologii Orfeusz zszedł do podziemi, by odzyskać ukochaną. Warunkiem było to, że w drodze powrotnej nie odwróci się, by spojrzeć na kroczącą za nim ukochaną. Stęskniony za Eurydyką Orfeusz chciał choćby przez sekundę zobaczyć jej twarz.
Egipski gobelin z Orfeuszem i Eurydyką, V–VI w. n.e., źródło: Wikimedia
Odwrócił głowę i stracił swoją jedyną szansę na przywrócenie jej do życia. Eurydyka została w Hadesie, a po śmierci Orfeusza muzy umieściły jego lirę na nieboskłonie, a fragmenty jego ciała pochowały pod Olimpem, gdzie słowiki śpiewają nad jego grobem.
Miłość, która nie umiera
Choć wiele z tych historii otacza mgła legend, jedno pozostaje niezmienne – pamięć o wielkich uczuciach nie gaśnie wraz z upływem czasu. Mauzolea, sarkofagi, pomniki i cmentarne kaplice to nie tylko miejsca spoczynku, ale także symbole nierozerwalnych więzi, które na swój sposób wciąż trwają. Czasem miłość przetrwa wieki w kamieniu, czasem w literaturze czy muzyce, a czasem w pamięci ludzi, którzy powracają do tych historii, odnajdując w nich coś ponadczasowego.
Łukasz Cholewicki
Wrocław skrywa wiele wyjątkowych miejsc, które przyciągają turystów z Polski i ze świata. Większość czytelników na pewno widziała Panoramę Racławickią, Muzeum Narodowe, wrocławski rynek czy krasnale rozsiane po całym mieście.
Autor: Aneta Hoppe (Kfas), źródło: Wikimedia
W ogromie atrakcji turystycznych, które oferuje miasto, można pominąć ukryte perełki. Jedną z nich jest Muzeum Sztuki Cmentarnej – przestrzeń, która łączy w sobie historię, sztukę i pamięć. Ukryte wśród bujnej zieleni cmentarza muzeum prezentuje imponujący zbiór rzeźby nagrobnej od średniowiecza po przełom XIX i XX wieku.
Muzeum Sztuki Cmentarnej, a właściwie Stary Cmentarz Żydowski, to wrocławska nekropolia z przełomu XIX i XX wieku. Jedyna, która zachowała się do dzisiaj na terenie miasta i jedna z niewielu, które przetrwały II wojnę światową.
Pierwszy pochówek na cmentarzu odbył się 17 listopada 1856 roku. Nekropolia istniała przez prawie 90 lat (do 1943 roku). Ostatecznie spoczęło tam ponad 12 tys. przedstawicieli dawnej wrocławskiej społeczności żydowskiej. Po zamknięciu nekropolii nagrobki przechodziły stopniowe przemiany. Z biegiem czasu pojawiało się coraz więcej grobów inspirowanych architekturą z przeróżnych okresów historycznych. W 1975 roku Stary Cmentarz Żydowski przestał być zwykłym lapidarium. Ostatecznie wpisano go do rejestru zabytków Wrocławia jako zwartą kompozycję architektoniczno-przyrodniczą. Natomiast w latach 80. XX w. oficjalnie uznano go za placówkę muzealną i w takiej formie działa do dziś.
powierzchni oprócz zdumiewającej zieleni znajdziemy bardzo bogatą symbolikę nagrobną. Złamane drzewo lub kwiat symbolizujący nagłą śmierć, dłonie kapłana złożone w geście błogosławieństwa na grobach duchownych czy księga, która oznacza, że zmarły był za życia człowiekiem uczonym w piśmie lub rabinem – to tylko niektóre z symboli.
Co istotne, nekropolia przy ul. Ślężnej jest miejscem wiecznego spoczynku wielu wybitnych postaci – profesorów, kupców, artystów, naukowców, rabinów i zasłużonych działaczy społecznych. Oto kilka przykładów.
Auguste Stein, z domu Courant (1849–1936), matka Edyty Stein, czyli św. Teresy Benedykty od Krzyża. Święta za życia była autorką dzieł filozoficznych i autobiografii „Dzieje pewnej rodziny żydowskiej i inne zapiski biograficzne”, gdzie możemy poznać bliżej jej matkę. Z książki dowiadujemy się, że Auguste po nagłej śmierci męża przejęła przedsiębiorstwo handlu drzewem, a za zarobione pieniądze kupiła kamienicę przy ul. Nowowiejskiej 38, w której obecnie mieści się siedziba Towarzystwa Edyty Stein.
Friederike Kempner (1828–1904), pisarka i poetka. Autorka m.in. wierszy, polemik, tragedii, komedii i nowel. Określana często mianem „geniusza niezamierzonego komizmu”, szybko zyskała przydomki „śląskiego łabędzia” i „żydowskiego słowika”. Kempner była działaczką społeczną odpowiedzialną za wiele reform, m.in. dotyczących przepisów cmentarnych i więziennych. Walczyła o prawa obywatelskie, powszechną edukację, poprawę dobrobytu społecznego i zniesienie wiwisekcji (zabiegów operacyjnych wykonywanych na żywym zwierzęciu w celach badawczych). Była ogromną miłośniczką zwierząt.
Ferdinand Julius Cohn (1828–1898), botanik i mikrobiolog, jeden z twórców nowoczesnej bakteriologii. Założył Instytut Fizjologii Roślin Uniwersytetu Wrocławskiego, w którym po długich badaniach odkrył przetrwalniki u bakterii. Najbardziej znany ze swojej klasyfikacji bakterii na cztery grupy, z której korzystamy do dzisiaj. Za swoje zasługi w 1898 roku otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Wrocławia, a na jego cześć nazwano rodzaj roślin z rodziny dracen i storczykowatych, dodając im przedrostek „Cohnia”, np. Cohnia Reichb.f. (Orchidaceae).
Julius Bruck (1840–1902), twórca dentystyki akademickiej we Wrocławiu, założyciel pierwszego prywatnego Instytutu Dentystycznego, który przekształcono w Katedrę Stomatologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Bruck prowadził prace nad przyrządami do medycznego oświetlania jam ciała. Obecnie te badania są uznawane za pionierskie. Podczas swoich prac skonstruował stomatoskop używany do oświetlania jamy ustnej i uretroskop do wziernikowania pęcherza i cewki moczowej.
Hermann Cohn (1838–1907), lekarz, ceniony klinicysta i jeden z pierwszych docentów okulistyki Uniwersytetu Wrocławskiego. Prekursor tzw. szkolnej higieny oczu, która do dziś wchodzi w zakres badań przesiewowych wykonywanych u dzieci i młodzieży. Był on wieloletnim wykładowcą znanym jako „Cohn od oczu”. Przez ponad 40 lat swojej lekarskiej działalności przyjął bezpłatnie w swojej prywatnej poliklinice przeszło 45 tys. pacjentów i przeprowadził aż 4,5 tys. operacji oczu.
To jedynie kilka osób zasłużonych dla miasta, które zostały pochowane na tej wyjątkowej nekropolii. Muzeum Sztuki Cmentarnej kryje wiele więcej ciekawych historii. Zachęcam do odwiedzenia tego miejsca podczas wizyty w stolicy Dolnego Śląska. Cmentarz można zwiedzać codziennie.
Od listopada do marca jest czynny w godzinach od 9 do 16, a od kwietnia do października – od 9 do 18. Ceny biletów zaczynają się od 10 zł. W czwartki wstęp jest bezpłatny.
Łukasz Cholewicki
Lebensnah to zakład pogrzebowy, który umożliwia rodzinom uczestniczenie w organizacji pochówku na różnych etapach przygotowań. Bliscy zmarłego mogą sami złożyć trumnę do grobu. Nikogo też nie zdziwi, jeśli będzie ona pomalowana na niebiesko i ozdobiona kolorowymi odciskami dłoni dzieci, rysunkami przedstawiającymi królika czy… logo Facebooka.
Eric Wrede wierzy, że rodzina powinna jak najbardziej zaangażować się w organizację pogrzebu. źródło: www.dazedigital.com
Działalność berlińskiego domu pogrzebowego Lebensnah wpisuje się w coraz popularniejszy na świecie alternatywny ruch pogrzebowy „Death Positive”. Należą do niego m.in. amerykański przedsiębiorca pogrzebowy Caitlin Doughty czy Jon Underwood, założyciel „Death Cafe” w Londynie. Dążą oni do tego, by temat śmierci nie był tabu w społeczeństwie, chcą też by bliscy mieli jak największy wkład w organizację pogrzebu.
Alternatywni przedsiębiorcy pogrzebowi redefiniują swoją rolę w procesie organizacji pochówku – chcą oni wyjść poza schemat konwencjonalnego, nudnego i formalnego pogrzebu. Zależy im nie na sztampowej, odtwarzanej według jednego scenariusza uroczystości, a na stworzeniu czegoś wyjątkowego, co nie tylko upamiętni zmarłą osobę, lecz także pomoże jej bliskim przeżyć żałobę.
Kiedyś, przed profesjonalizacją usług pogrzebowych, śmierć była przez ludzi bardziej oswojona. Przygotowaniem ciała do pogrzebu zajmowali się rodzina, przyjaciele i sąsiedzi zmarłego. Czuwanie przy nieboszczyku odbywało się w domu. Obecnie powszechną praktyką jest to, że wszystkim zajmuje się zakład pogrzebowy, za co trzeba mu sporo zapłacić. Według Deutsche Welle koszt pogrzebu w Niemczech wynosi średnio 5 tys. euro (dwukrotność przeciętnego miesięcznego dochodu na mieszkańca), co powoduje, że coraz więcej Niemców decyduje się na pochówek w Czechach.
Eric Wrede, szef i założyciel Lebensnah, nie wygląda jak pracownik branży funeralnej. Wysokiego, brodatego i wytatuowanego mężczyznę w średnim wieku spodziewalibyśmy się spotkać raczej na koncercie rockowym lub u barbera. Wrede rozpoczął swoją karierę w branży od szkolenia się w tradycyjnym domu pogrzebowym, gdzie nauczył się – jak sam mówi – „tego, jak nie prowadzić biznesu”. Przeraziło go tam, jak przedmiotowo traktuje się śmierć, a cała usługa jest zorientowana wyłącznie na zysk.
Wybór standardowego pochówku wiąże się z tym, że osoby pogrążone w żałobie spędzają niewiele czasu z ciałem ukochanej osoby lub w ogóle nie mają takiej możliwości. Ich udział w przygotowaniach do pogrzebu ogranicza się jedynie do kupna kwiatów i uczestnictwa w ceremonii. Eric Wrede uważa, że nie powinno tak być.
– Jeśli porozmawiasz z psychoterapeutą, powie ci, że pierwszym krokiem do dobrego przeżycia żałoby jest zaakceptowanie faktu, że bliski odszedł. Jeśli widziałeś swoją babcię trzy miesiące przed jej śmiercią, a następną rzeczą, którą zobaczysz, jest urna z jej prochami, twój mózg nie będzie w stanie przetworzyć straty – mówi.
To powód, dla którego pracownicy Lebensnah zachęcają rodziny i przyjaciół zmarłych, aby sami budowali i dekorowali trumny bądź urny. Przedmiot, który wykonuje się własnoręcznie, zawsze nabiera osobistego charakteru. – To jak ta kartka lub kalendarz, który zrobiłeś dla swoich rodziców, kiedy miałeś sześć lat. Został on wykonany przez ciebie, a nie kupiony. Niektóre trumny domowej roboty, jakie widziałem, może nie wyglądają ładnie, ale są przepełnione emocjami – mówi Wrede.
Lebensnah organizuje pogrzeby dla ludzi w każdym wieku, każdego pochodzenia i wyznania. – Berlin to wielokulturowe miasto. Możemy nauczyć się tego, jak inni radzą sobie ze śmiercią. Na przykład dla muzułmanów to normalne, że rodzina samodzielnie myje ciało zmarłego – mówi Wrede. Firma Lebensnah organizowała już pogrzeb motocyklistów, na którym zjawiło się pół tysiąca brodatych członków Hells Angels. Natomiast Karen Admiraal, współpracowniczka zakładu, wspomina pochówek pewnego punkowca, któremu do trumny złożono butelkę wódki i papierosy.
Bycie alternatywnym przewodnikiem pogrzebowym to coś więcej niż praca. Oprócz codziennych spraw Wrede prowadzi grupy wsparcia dla ludzi w żałobie i grupy hospicyjne, a także warsztaty dla dzieci w wieku szkolnym i pracowników służby zdrowia oraz wygłasza publiczne przemówienia na temat swojej pracy. Natomiast Karen Admiraal umieszcza na YouTubie krótkie filmy, w których porusza temat śmierci, umierania i żalu. Robi to w ramach projektu „Sarggeschichten” (czyli „Historie trumienne”). Filmy mają inspirować i edukować osoby w każdym wieku na takie tematy, jak dbanie o ciało w domu, przechodzenie żałoby i wspieranie osób, które straciły kogoś bliskiego.
Żyjemy coraz szybciej, nie mając czasu nawet dla swoich bliskich. Alternatywne zakłady pogrzebowe dają klientom możliwość, by zwolnili i przeżyli śmierć bliskiej osoby naprawdę. Tak jak na to zasługuje.
Łukasz Cholewicki
Wszystkie cytaty pochodzą z internetowego magazynu www.dazedigital.com
Dziś gdy myślimy o św. Jadwidze, to przed oczami staje nam żona Władysława Jagiełły. Był jednak czas, gdy popularnością biła ją o głowę Jadwiga Śląska, znana nie tylko na Śląsku i w Polsce, ale i w całej Europie.
fot. SchiDD, źródło histmag.org
Trzebnica to niewielkie miasto leżące 25 kilometrów na północ od Wrocławia. Znane jest z tego, że w jego okolicach odkryto ślady najstarszego osadnictwa ludzkiego na ziemiach polskich, datowanych na 500 tys. lat. Trzebnica może również pochwalić się bazyliką i jednym z największych w Europie Środkowej klasztorem ufundowanym przez bohaterkę tego tekstu.
Kobieta pod każdym względem czcigodna
Jadwiga Śląska pochodziła z możnego niemieckiego rodu Andechs. Urodziła się ok. 1180 roku. Jej dzieciństwo było podobne do życiorysów innych panienek z książęcych domów – w wieku 5 lat została oddana na wychowanie do klasztoru (gdzie nauczyła się pisać i czytać, co nie było zbyt częste wśród kobiet w średniowieczu, nawet tych dobrze urodzonych), a w wieku 12 lat wydano ją za mąż za Henryka Brodatego. Dziś myślimy o nim jako o jednym z wielu śląskich książąt, ale wtedy Henryk zdradzał aspiracje ku polskiej koronie i wydawało się, że ma na nią duże szanse.
W 1202 roku Henryk został księciem całego Śląska, a w 1233 księciem Wielkopolski. W 1229 r. w wyniku wojny z Mazowszem o ziemię krakowską dostaje się do niewoli. Z pomocą przybyła mu wtedy Jadwiga, która pośredniczyła w trudnych rokowaniach, w efekcie których Henryk zrzekł się pretensji do Małopolski.
Jadwiga urodziła siedmioro dzieci: Bolesława, Konrada, Henryka, Agnieszkę, Zofię, Gertrudę i Władysława. Oboje z Henrykiem I byli ludźmi bardzo religijnymi, w 1209 roku złożyli śluby czystości. Dziś brzmi to jak ogromne wyrzeczenie, a w średniowieczu było to częsty wybieg kobiet zmęczonych ciągłym rodzeniem dzieci.
Od tego momentu w małżeństwie zaczęło się psuć, choć na potrzeby klasztornych kronik wszystko wygląda prawidłowo – książęca para dba o rozwój Kościoła, funduje wiele świątyń, w tym klasztor sióstr cysterek w Trzebnicy. Prowadzą też działalność dobroczynną, która była domeną Jadwigi. Już za życia mnich Caesarius pisał o niej: „kobieta pod każdym względem czcigodna”.
Księżna dążyła do życia w pełnej ascezie, czym czasami denerwowała swoich bliskich. Kiedy dowiedziała się o niezwykle surowym życiu swojej siostrzenicy, św. Elżbiety z Turyngii postanowiła ją naśladować. Do cierpień osobistych zaczęła dodawać pokuty, posty, biczowania, włosiennicę i czuwania nocne. Przez 40 lat życia spożywała pokarm tylko dwa razy dziennie, bez mięsa i nabiału.
Niełatwo jest żyć ze świętą
Jadwiga chodziła boso – w ten sposób się umartwiała i walczyła z pokusami ciała. Strasznie działało to na nerwy jej mężowi, który poprosił osobistego spowiednika księżnej, aby wymógł na niej noszenie jej obuwia. I rzeczywiście, duchowny przekazał jej parę swoich trzewików nakazując w ramach pokuty za jakieś grzechy mieć je zawsze przy sobie. Księżna spełniła jego prośbę w przewrotny sposób – buty nosiła na rzemyku zawieszone na szyi.
Wiemy też o trudnych relacjach świętej z synową Anną Czeszką, żoną Henryka II Pobożnego. Księżna – mówiąc kolokwialnie – lubiła wtrącać się do ich małżeństwa. Żądała, aby para również przyjęła ślub czystości, chciała, aby oddać jej na wychowanie wnuki, wymagała przestrzegania restrykcyjnych postów. Oj, niełatwo jest żyć ze świętą!
Jadwiga umiera 14 lub 15 października 1243 roku w Trzebnicy w opinii świętości i zostaje pochowana w kościele w Trzebnicy.
Największy kobiecy sarkofag w Europie
Dziś ta romańska, przebudowana w XVI wieku świątynia, nosi nazwę Bazyliki św. Jadwigi i św. Bartłomieja, i jest jedną z dolnośląskich pereł architektury. Jest chętnie odwiedzana przez turystów oraz pielgrzymów, którzy peregrynują tutaj do okazałego barokowego sarkofagu patronki Śląska wykonanego etapami w latach 1680 do 1750 r. z marmuru i połyskującego alabastru.
Sarkofag świętej Jadwigi znajduje się po prawej stronie prezbiterium. Między kolumnami z czarnego marmuru widoczna jest alabastrowa postać świętej, przedstawiona nie jako śpiąca, lecz z głową lekko uniesioną ku ołtarzowi. W prawej ręce trzyma spory model bazyliki.
Uwagę przybyłych przykuwa umieszczona na sarkofagu bardzo udana alabastrowa figura świętej autorstwa Mangoldta i rozmiar – podobno to największy w Europie sarkofag wystawiony kobiecie. Wnikliwy obserwator zauważy tu jednak dwa fałszywe tony. Po pierwsze, rzeźba przedstawia młodą dziewczynę, a Jadwiga zmarła w sędziwym jak na owe czasy wieku około siedemdziesięciu lat. Grobowiec pochodzi też z zupełnie innej epoki niż ta, w której żyła Jadwiga. Dlatego aby wejść w klimat jej czasów, warto zejść do krypty świętego Bartłomieja, położonej pod prezbiterium. To fragment pierwotnej, późnoromańskiej, pochodzącej z XIII wieku, budowli. Dopiero jej chłód i surowość przypomina, że święta Jadwiga była człowiekiem średniowiecza.
Kilka lat temu podjęto próbę odtworzenia jej twarzy. Okazało się jednak, że poddana analizie czaszka księżnej jest niekompletna. Brakuje w niej fragmentów kości potylicy. Jak mogło do tego dojść? Wytłumaczenie jest bardzo proste. Zakonnice w przeszłości kawałek po kawałku odcinały jej fragmenty i wysyłały jako relikwie do innych klasztorów. To pokazuje jak w średniowieczu i później była poważana ta święta. I jak mało zważano na spokój zmarłych.
Łukasz Cholewicki
Gdyby w Familiadzie padło kiedyś pytanie, gdzie najczęściej można spotkać duchy, to idę o zakład, że najbardziej punktowaną odpowiedzią byłby cmentarz. Przyjrzyjmy się zatem kilku nawiedzonym cmentarzom i zobaczmy, kto tam straszy.
Mściwy Mackenzie
Nasz przegląd zacznijmy od cmentarza Greyfriars Kirkyard w Edynburgu, którego historia sięga aż XVI wieku. W roku 1691 pochowany tu został George Bluidy Mackenzie, prawnik, odpowiedzialny za śmierć 18 tys. przeciwników króla Karola II. Niektórych z nich głodził i torturował osobiście, niedaleko cmentarza. Dziś sam tu leży, podobnie jak część jego ofiar.
W 1999 roku pewien bezdomny, szukający schronienia przed kapryśną, szkocką pogodą, włamał się do grobowca Bluidy’ego i zdecydował się spędzić noc na… jego trumnie. Skrzynia załamała się pod jego ciężarem i dosłownie wciągnęła go do środka. Mężczyzna uciekał w popłochu krzycząc i wyjąc, że niechcący uwolnił ducha Mackenziego. Na domiar złego, kilka lat później para nastolatków włamała się do jego grobowca, otworzyła trumnę i ukradła czaszkę Szkota, którą następnie grała w piłkę na trawniku cmentarza. Nic więc dziwnego, że Mackenzie, który do świętoszków przecież nigdy nie należał, się wkurzył.
Według miejscowych badaczy zjawisk paranormalnych, w ciągu kilku ostatnich lat co najmniej 170 osób zasłabło podczas wizyty na tym cmentarzu, a 500 zostało zaatakowanych przez zjawę Mackenziego. Zostali pobici, popchnięci, poparzeni lub podrapani. Bywało, że z cmentarza wychodzili z połamanymi kośćmi czy krwawiącym nosem.
Schody do nieba-piekła
Cmentarz w Stull też lepiej oglądać zza płotu lub na zdjęciach w internecie. Legendy, które krążą o tej nekropolii w Kansas są na tyle sugestywne, że co roku na czas Halloween się go zamyka, aby nie kusił śmiałków. Podobno na cmentarzu we własnej osobie pojawia się szatan, aby odwiedzić swoje dziecko, które spłodził z czarownicą.
Cmentarz w Stull wygląda niewinnie, ale to właśnie tu ponoć w Halloween można spotkać szatana. źródło: Wikimedia
Niedaleko nekropolii, w spalonym kościele znajdują się schody, które prowadzą do piekła. Inni przekonują, że to nieprawda, że nie schody, a brama, która prowadzi do królestwa ciemności. Wszyscy zgadzają się co do tego, że można je zobaczyć tylko raz w roku – właśnie w magiczną noc Halloween.
Znikający dom
Cmentarz Bachelor Grove w Chicago to kolejne miejsce, gdzie lepiej nie zapuszczać się nocą. Leży tu wielu mężczyzn, którzy zginęli w trakcie budowy kanału Illinois – Michigan. Na cmentarzu znajduje się wiele murowanych studni, które świadczą o tym, że kiedyś musiały stać w tym miejscu domy. Gdy się stoi pośrodku nagrobków, w oddali widać białą, wiktoriańską willę, która gdy iść w jej kierunku rozpływa się w powietrzu.
To przewidzenie miało tyle osób, że miejsce zostało zbadane przez specjalistów specjalizujących się w zjawiskach paranormalnych. Na jednym ze zdjęć, które zrobili, udało im się uwiecznić młodą kobietę, która siedziała na jednym z nagrobków. Podobno to nieszczęśliwa matka, która szuka swojego zaginionego dziecka.
Śpiąca królewna
Wróćmy do Europy. Katakumby Kapucynów w Palermo na Sycylii co roku przyciągają tysiące turystów. Nie ma co się dziwić, w ich podziemiach leży aż 8 tys. zmarłych. Niektórzy z nich leżą, inni stoją, jeszcze inni wiszą na ścianach. Mają na sobie różne stroje, całkiem nieźle zachowane, bo ze względu na specyficzny mikroklimat, ciała uległy naturalnej mumifikacji.
Śpiąca królewna z Palermo. źródło: Wikimedia
Jedno z ciał, które należy do dwuletniej Rosalii Lombardo, jest zachowane w niemal nienaruszonym stanie. Jakiś czas temu zwiedzający zauważyli makabryczną rzecz – zmarła dziewczynka zaczęła otwierać oczy, a opiekujący się katakumbami zakonnicy twierdzą, że wokół trumny można poczuć piękną woń kwiatów. Cud? Przypadek? Na pewno dodatkowy powód, aby obejrzeć to arcyciekawe miejsce.
Miasteczko Salem
Miasteczko Salem w Massachusetts słynie z jednej rzeczy – z procesów czarownic w XVII wieku. Jedną z wielu osób podejrzewanych o praktykowanie czarnej magii był zamożny rolnik Giles Corey. Został oskarżony o bycie czarnoksiężnikiem i – co wtedy było naturalną koleją rzeczy – torturowany w celu wyznania prawdy.
Coreynie nie przeżył procesu i zaprzysiągł zemstę za przedwczesną śmierć i podobno wciąż nawiedza miejscowy cmentarz i okolicę. Jego duch stał się zwiastunem tragedii. Kiedy widzi się go w mieście, to zwykle bezpośrednio przed wystąpieniem czegoś tragicznego.
Zmartwychwstała Mary
Na koniec historia najsłynniejszego ducha w Chicago jakim jest Zmartwychwstała Mary. To też przykład jak prawdziwe wydarzenie może z czasem przerodzić się w miejską legendę. Historia Mary rozpoczyna się w latach 30-tych. Mniej więcej w tym czasie kierowcy jeżdżący wzdłuż Archer Avenue nieopodal Resurrection Cementery (Cmentarza Zmartwychwstania) zaczęli zgłaszać przypadki dziwnych zdarzeń z młodą kobietą w białej sukience. Widywano ją przy drodze, a czasami nawet w budynku. Wiele razy młodzi mężczyźni spotykali dziewczynę w sali balowej, tańczyli z nią i po balu odwozili do domu. Zawsze podawała adres w północnej części Archer Avenue.
Pręty, które wygięła Maryźródło: Wikimedia
Kiedy samochód mijał bramy cmentarza, młoda kobieta zawsze znikała. Niektórzy mieli nawet bardziej przerażające doświadczenia. Relacjonowali, że… przejechali ją na drodze, kiedy zatrzymywali się by jej pomóc, znikała. Tak powstała legenda o dziewczynie, która później została nazwana Zmartwychwstałą Mary.
Najdziwniejsza historia miała miejsce w nocy 10 sierpnia 1976 r. Kierowca mijał cmentarz, kiedy zauważył dziewczynę szarpiącą cmentarną bramę. Powiadomił policję, że prawdopodobnie ktoś został zamknięty na cmentarzu. Ta gdy jednak przyjechała na miejsce, nikogo nie zauważyła. Ale następnego dnia dyrekcja cmentarza odkryła, że dwa pręty w bramie zostały odciągnięte od siebie i wygięte w ostre kąty. Co więcej – nosiły odbite ślady dłoni, jakby wytopione w metalu pod wpływem ogromnej temperatury.
Wieść rozniosła się lotem błyskawicy i mnóstwo ludzi odwiedzało cmentarz, aby przekonać się na własne oczy, czy to ślady po Zmartwychwstałej Mary. Ogrodzenie wymieniono, co zamiast uciszyć nastroje, podgrzało atmosferę – hej, widocznie cmentarz ma coś do ukrycia! Historie o spotkaniu Mary swoje apogeum miały w latach 70-tych i 80-tych. Potem ucichły, ale nigdy zupełnie nie ustały.
A jak narodziła się jej legenda? Wielu badaczy zgadza się, że pierwowzorem Mary jest młoda dziewczyna, która została potrącona przez samochód na Archer Avenue we wczesnych latach 30-tych. Najprawdopodobniej pokłóciła się ze swoim chłopakiem podczas potańcówki i wzburzona wyszła na ulicę, by okazją powrócić do domu. Jej rodzice pochowali ją na Resurrection Cementary w białej sukience i butach do tańca.
Łukasz Cholewicki
Motyw pogrzebu w malarstwie przedstawiano na różne sposoby – nowoczesne i tradycyjne, portretując zarówno osoby znane, jak i zwykłych śmiertelników. Zachęcam do przeglądu najbardziej znanych arcydzieł światowego malarstwa z wątkiem funeralnym w tle.
Gustave Courbet, „Pogrzeb w Ornans”
W 1849 roku Courbet zaczął interesować się malarstwem monumentalnym. Był wówczas stosunkowo mało znanym artystą, ale zyskał rozgłos, szokując ówczesnych krytyków sztuki. Do obrazu „Pogrzeb w Ornans” wykorzystał płótno o dużych wymiarach, które wówczas było zarezerwowane dla szlachetnego gatunku, za jaki uznawano malarstwo historyczne. Courbet scenę pogrzebu przedstawił w sposób naturalistyczny, w ponurych i ciemnych barwach.
Obraz wywołał skandal. Potępiano brzydotę bohaterów i banalność scenerii. Przedstawienie wizerunku zwykłych ludzi, bez idealizacji i podkreślenia religijnego aspektu uroczystości, uznano za akt radykalny. Jeden z krytyków nazwał go nawet silnikiem rewolucji.
Anna Ancher, „Pogrzeb”
Anna Ancher jest uznawana za najważniejszą duńską malarkę tworzącą w nurcie impresjonizmu. Jednak podczas gdy twórczość francuskich impresjonistów była ściśle związana ze współczesnymi im czasami, Ancher malowała swoje obrazy na obrzeżach nowoczesności.
„Pogrzeb” przedstawia grę światła w pokoju, to ono jest prawdziwym bohaterem obrazu. Postacie są tak zajęte swoimi działaniami, że nie zauważają obecności widza. Światło jest jedynym przejawem istnienia świata na zewnątrz. Przedstawiając mały pokój, mieszając odcienie niebieskiego, różowego i zielonego, Ancher miała okazję pokazać swój mistrzowski kunszt.
El Greco, „Pogrzeb hrabiego Orgaza”
„Moja wzniosła praca” – tak El Greco mówił o swoim dziele. Napis pod obrazem (niestety niewidoczny na tej reprodukcji) opowiada legendę związaną z pobożnym Orgazem. Podczas pogrzebu hrabiego, który zapisał kwotę w wysokości rocznej renty jednemu z kościołów, św. Szczepan i św. Augustyn mieli zejść z nieba, aby podnieść ciało Orgaza i włożyć je do grobu. El Greco został poproszony o namalowanie tego cudu i przedstawił go tak, jakby widział go z perspektywy świadka tego wydarzenia.
Co ciekawe, wśród osób uczestniczących w ceremonii można rozpoznać wiele współczesnych malarzowi postaci, a także samego El Greca (szlachcic bezpośrednio nad św. Szczepanem) oraz jego syna, Jorge Manuela.
Aleksander Gierymski, „Trumna chłopska”
Ten smutny obraz wiele mówi o życiu na XIX-wiecznej polskiej wsi, na której zmęczeni i przepracowani chłopi nieustannie walczyli o lepszy los dla siebie i swoich rodzin. Śmierć dziecka jest prawdopodobnie najgorszą rzeczą, jaka może przytrafić się rodzicom, ale paradoksalnie dla postaci przedstawionych na obrazie jest to okazja do odpoczynku od codziennej pracy.
Gierymski był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli polskiego realizmu oraz prekursorem luministycznych i kolorowych eksperymentów w polskim malarstwie pod koniec XIX wieku.
Louis Edouard Fournier, „Pogrzeb Shelleya”
Percy Shelley, słynny poeta romantyczny, utonął w 1822 roku. Jego jacht został zatopiony podczas burzy w Zatoce La Spezia we Włoszech. Ciało Shelleya poddano kremacji, a szczątki pochowano na cmentarzu protestanckim w Rzymie. Obraz autorstwa Fourniera przedstawia stos pogrzebowy, wokół którego stoi trzech najbliższych przyjaciół zmarłego: poszukiwacz przygód i eseista Edward John Trelawny, krytyk sztuki Leigh Hunt i poeta Lord Byron. Trelawny opisał później to wydarzenie we „Wspomnieniach z ostatnich dni Shelleya i Byrona”. W dniu śmierci Shelleya było gorąco, jak to w sierpniu, ale Fournier zignorował ten fakt.
Na jego obrazie pogoda była zupełnie inna niż w rzeczywistości. Aby podkreślić dramatyczny wydźwięk wydarzenia uwiecznionego na obrazie, Fournier przedstawił ponurą aurę. Shelley wygląda jak starożytny bohater, grecki wojownik, który poległ w walce w słusznej sprawie, a nie po prostu utonął podczas burzy.
Anne-Louis Girodet-Trioson, „Pogrzeb Atali”
Obraz zaprezentowany na paryskim Salonie w 1808 roku jest dowodem odrodzenia religii we Francji. Malarz zobrazował historię nieszczęśliwej miłości opisanej przez Chateaubrianda w „Powieści Atala, czyli miłości dwojga dzikich na pustyni”.
Akcja rozgrywa się w XVII-wiecznej Ameryce. Świeżo nawrócona metyska składa śluby czystości, ale poznaje atrakcyjnego indiańskiego jeńca i nie mogąc wybrać między miłością do mężczyzny a miłością do Boga, popełnia samobójstwo. Indianin zaś, idąc za jej przykładem, nawraca się na chrześcijaństwo. Prawda, że budujące?
Edouard Manet, „Pogrzeb”
Ten niedokończony obraz prawdopodobnie przedstawia pogrzeb pisarza Charles’a Baudelaire’a, który odbył się 2 września 1867 roku. Manet, w przeciwieństwie do innych przyjaciół zmarłego, którzy jeszcze nie wrócili z wakacji lub byli zbyt daleko, by uczestniczyć w pogrzebie, wziął udział w ceremonii.
Obraz przedstawia skromny kondukt pogrzebowy u podnóża Butte Mouffetard, wzgórza w południowo-zachodniej części Paryża. W tle widzimy wieże i kopuły Val de Grâce, Panteonu, Saint-Etienne-du-Mont i Tour de Clovis. Manet zachował to płótno do swojej śmierci w 1894 roku. Pissarro nabył go w zamian za jeden ze swoich obrazów.
Edward Okuń, „Cztery smyczki skrzypiec”
Malarz, dziś nieco zapomniany, za życia uznawany był za jednego z największych indywidualistów wśród polskich artystów tworzących na przełomie XIX i XX wieku. Inspirował się włoską sztuką renesansu i secesją.
W tej symbolicznej kompozycji widzimy skrzypce, jedyny materialny ślad obecności martwego człowieka, do którego należał instrument. Procesja pogrzebowa składa się z czterech postaci kobiecych w czarnych welonach – personifikacji strun, na których skrzypek grał.
Carlo Carrà, „Pogrzeb anarchisty Galli”
Tematem tej futurystycznej pracy jest pogrzeb włoskiego anarchisty Angela Gallego, zabitego przez policję podczas strajku generalnego w 1904 roku. Państwo włoskie obawiało się, że pogrzeb stanie się demonstracją polityczną, i odmówiło anarchistom wstępu na cmentarz. Kiedy ci stawili opór, policja zareagowała siłą i doszło do zamieszek. Carlo Carrà był na miejscu.
Później wspominał: „Widziałem przede mną trumnę, pokrytą czerwonymi goździkami, kołyszącą się niebezpiecznie na barkach niosących ją ludzi. Widziałem, jak konie się płoszą, słyszałem odgłosy uderzeń pałek i lancy, tak że wydawało mi się, że w pewnym momencie zwłoki spadną na ziemię i zostaną zdeptane przez konie…”
George Grosz, „Pogrzeb”
Obraz przedstawia pochód żałobny idący ulicami nowoczesnego miasta zamieszkanego przez pokręconych i groteskowych ludzi. Artysta dedykował obraz niemieckiemu psychiatrze i pisarzowi awangardowemu Oskarowi Panizzowi, autorowi znanej sztuki „Liebeskonzil”, która nawiązuje do pierwszego udokumentowanego przypadku kiły. Chociaż dzieła Panizzy, w których odrzucił wszelki militaryzm i autorytet religijny, zostały uznane za bluźniercze zarówno przez Kościół, jak i cesarza Wilhelma II, później były podziwiane przez Grosza i innych intelektualistów jego pokolenia.
Sam malarz powiedział o tej pracy: „Nocą dziwną ulicą kroczy piekielny pochód zdehumanizowanych postaci, których twarze odbijają alkohol, syfilis, dżumę… Malowałem ten obraz jako protest przeciwko ludzkości, która oszalała”.
Francisco Goya, „Pogrzeb sardynki”
Obraz ten przedstawia festiwal maski zwany Pogrzebem sardynki, będący popularnym hiszpańskim świętem kończącym karnawał i zwiastującym początek Wielkiego Postu. W niektórych częściach Hiszpanii odbywa się ono do dzisiaj.
Na obrazie widać tańczących biesiadników w maskach i przebraniach w drodze do brzegów Manzanares, gdzie ryba ma zostać uroczyście pochowana. Jednak Goya nie umieszcza na pierwszym planie kukły ze słomy, w której ustach jest sardynka. W centrum widzimy wirujących w tańcu przebierańców i niepokojąco uśmiechniętą twarz króla karnawału. Szaleństwo i zatracenie są głównym tematem tego obrazu.
Łukasz Cholewicki
Dziś na cmentarzu ryzykujemy co najwyżej, że złodziej ukradnie nam z grobu wiązankę kwiatów lub znicz. Kiedyś była szansa, że ktoś może wynieść nieboszczyka! A wszystko to z żądzy wiedzy i pociągu do nauki.
Jak dziś chronić się przed hienami cmentarnymi? Nie ma na to dobrego sposobu. Monitoring nie jest skuteczny, a złapanie kogoś na gorącym uczynku jest niezwykle trudne. Dla kogoś, kogo okradziono, te słowa będą marną pociechą, ale kiedyś było gorzej! Organizowano uzbrojone straże nad grobami, budowano nawet specjalne wieże – wszystko po to, aby ograniczyć działalność cmentarnych złodziejaszków, których kiedyś nie interesowały jakieś tam kwiaty. Celowali wyżej, a właściwie głębiej – najczęściej kradli ciała zmarłych. Te z kolei zamawiali studenci i profesorowie szkół medycznych.
W angielskich szkołach medycznych w XVIII wieku naturalne było to, że studenci sami musieli wystarać się o ciała do przeprowadzania autopsji. O te zaś było bardzo trudno. Nauki medyczne studiowało coraz więcej osób, a jedynym legalnym sposobem załatwienia zwłok były ciała skazańców. Niestety, przestępczość nie rosła w takim stopniu, jak oczekiwali tego zainteresowani.
Skoro jest popyt, pojawia się podaż. Aby biedni studenci i ich profesorowie nie musieli kopać po cmentarzach osobiście, pojawiły się gangi tzw. rezurekcjonistów, które żyły z kradzieży i sprzedaży zwłok. Nie byli to jacyś amatorzy, o nie. Ludzie ci potrafili bardzo dobrze się zorganizować. Wykopać nieboszczyka z ziemi to jedno, problem w tym, jak go potem dostarczyć w miejsce przeznaczenia. Niebezpieczeństwo i straże mogły czaić się wszędzie: na mostach, w punktach kontrolnych, w bramach miejskich, w portach. A trup to – umówmy się – nie główka od szpilki.
Szajki posiadały własne sieci kontaktów i nie było dla nich problemem np. sprowadzenie do Londynu ciała z Irlandii czy Szkocji. Zwłoki przypływały statkami, widniejąc w fakturach pod niewinnymi nazwami, takimi jak mięso, sól czy wypchane zwierzęta.
Wpadki jednak się zdarzały. Raz w Liverpoolu tragarze poczuli wydobywający się ze skrzyń ogromny smród. Gdy je otwarto, znaleziono 11 ciał zamarynowanych w solance. Dalsze śledztwo doprowadziło do wykrycia kolejnych 22 trupów w innym miejscu.
Podobny przypadek miał miejsce w Glasgow. Oficjalnie statek przewoził tkaniny. Ładunek umieszczono w portowym magazynie, po jakimś czasie zaczął on strasznie cuchnąć. Bliższe oględziny ujawniły, że znajdują się tam gnijące ciała mężczyzn, kobiet i dzieci. Władze szybko ustaliły przebieg wydarzeń. To po prostu studenci z Irlandii przesłali swoim kolegom „pomoce naukowe”, które przez przypadek nie trafiły jednak do adresata.
Wieże i nocne patrole
Oczywiście podobne przypadki nie pozostały niezauważone. Społeczeństwo, przerażone działającymi gangami i równie przerażająco głodnymi wiedzy studentami, starało się jak najlepiej zabezpieczyć groby bliskich. Jedną z praktyk było płacenie grabarzom więcej, by ci kopali głębsze groby dla chowanych nieboszczyków. Starano się zabezpieczać również cmentarze, które przemieniały się w strzeżone twierdze. Bramy zamykano na noc, mury podwyższano i kładziono na nie luźne kamienie, aby trudniej było na nie wejść.
Nie wzbraniano się również przed budową wież strażniczych, a stróżów uzbrajano w broń i psy. Na prowincji organizowano wiejskie patrole, które przy ognisku odbywały nocne czuwanie. Czasem sam widok nocnej straży wystarczał, aby odstraszyć złodziei zwłok, ale niekiedy dochodziło do prawdziwych bitew. Pewna irlandzka gazeta w 1830 roku donosiła o strzelaninie, w wyniku której zginął jeden z rezurekcjonistów, a kilku innych zostało poważnie rannych.
Zgodnie z obrazowo opisaną w gazecie relacją śnieg dosłownie spłynął krwią. Zresztą rabusie przyłapani na gorącym uczynku nie mogli liczyć na pobłażliwość. Dochodziło do samosądów i prób linczu. 6 marca 1794 roku w Glasgow, po publikacji miejscowej gazety na temat wybryków studentów, którzy wykradają zwłoki z cmentarzy miejskich, doszło do poważnych rozruchów. Wściekły tłum wybił okna w budynkach uczelni, wiele osób odniosło poważne obrażenia, a sytuację uspokoiła dopiero interwencja wojska.
Klatki i obroże trumienne
Również rodziny starały się w różny sposób zapobiegać działalności hien cmentarnych, w zależności od wyobraźni i zasobności portfela. Popularnym sposobem było kładzenie na grobach drobnych przedmiotów w sobie tylko znanym porządku, aby poznać, czy ziemia nie była ruszana. Przynosiło to mizerny skutek, bo przestępcy szybko nauczyli się, aby sprzątać po sobie, a wszystkie przedmioty odłożyć dokładnie na swoje miejsce.
Ciekawym pomysłem było wznoszenie na grobach masywnych klatek z prętami, które miały bronić przed splądrowaniem. Po latach, gdy o działalności rezurekcjonistów zapomniano, pojawiły się nawet teorie, że klatki budowano na grobach wampirów, aby nie wstawały one w nocy. Inni dosłownie przygniatali groby ciężkimi blokami kamiennymi lub wznosili specjalne budowle, w których przechowywano zwłoki do czasu ich rozkładu. Wtedy dopiero organizowano zwyczajny pogrzeb. Nie było to tanie, więc praktyczni Szkoci wynaleźli obroże trumienne, przypominające kajdany.
Uciekano się również do pułapek i podstępów. W Dundee (Szkocja) zdesperowany ojciec, chowając swoje dziecko, umieścił na wieku trumny skrzynkę z prochem wraz z mechanizmem, który miał spowodować detonację w razie próby splądrowania grobu. Inną metodą były pistolety z mechanizmem sprężynowym. Porywacze ciał mieli na to sposób: za dnia ktoś niebudzący podejrzeń kręcił się wokół grobu, który miał paść ofiarą złodziei, i niespostrzeżenie starał się przeciąć przewody od pistoletów.
Literatura podaje przypadek, gdy jeden ze studentów zginął od kuli z takiego przemyślnego mechanizmu. Wydarzyło się to na cmentarzu w Glasgow. Koledzy nie zostawili towarzysza na miejscu wypadku. Dostali się do domu, udając, że niosą w ramionach nieszczęśnika, który przesadził z alkoholem w czasie nocnej pijatyki.
Jak więc widać, nasze dzisiejsze problemy z hienami cmentarnymi to zaledwie igraszka w porównaniu z tym, co działo się kiedyś. I choć studentów medycyny mamy dziś zdecydowanie więcej niż w XVIII wieku, to na szczęście nikomu już nie przychodzi do głowy plądrowanie grobów.
Łukasz Cholewicki
Wiedeń to miasto chętnie odwiedzane przez turystów z całego świata. Kojarzy się z muzyką, wystawnymi balami i wspaniałymi zabytkami. Jednak warto je zobaczyć z jeszcze jednego powodu…
To podobno typowe dla Wiednia, że śmierć i radość z życia są tak blisko siebie. To tu zrodziło się pojęcie „schöne leich”, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „piękny trup”. Wiedeńczycy kochają pogrzeby i towarzyszący im przepych.
Pochówki były tematem wierszy i piosenek, a melancholię i smutek można podobno odnaleźć nawet w skocznych walcach Straussów. Wiedeń to miasto cmentarzy i każdy, kto odwiedza stolicę Austrii, powinien zarezerwować sobie dzień albo dwa dni na zwiedzenie znajdujących się tam nekropolii. Tych jest całkiem sporo, bo aż 55! Spośród nich są takie, które szczególnie zasługują na to, aby je odwiedzić i spędzić tam trochę czasu w atmosferze refleksji. Dzięki temu można na chwilę uciec od codzienności.
Zacznijmy od najbardziej znanej nekropolii.
Cmentarz św. Marka i grób Mozarta
Jak w powiedzeniu o partii i Leninie (przypomnienie dla młodszych Czytelników – mówisz partia – myślisz Lenin) nekropolia ta jednoznacznie kojarzy się z grobem Mozarta. Kompozytor został tu pochowany w 1791 roku. Cmentarz św. Marka (Friedhof St. Marx) to najstarsza nekropolia w Wiedniu. Imię Marx to dawny odpowiednik imienia Markus, a św. Marek był patronem szpitala znajdującego się na przedmieściach Wiednia. Cmentarz założono na przełomie XVIII i XIX wieku. Zamknięto go już 90 lat później, gdy powstał ogromny Zentralfriedhof (Cmentarz Centralny).
musicaenmexico.com
Na szczęście cmentarz udało się zachować i dziś pełni on po części funkcję miejsca pamięci i po części parku miejskiego. To wspaniałe, pełne zieleni i starych nagrobków miejsce, gdzie warto się udać na urokliwy spacer. W kwietniu i maju kwitną tu tysiące bzów, dla których do Wiednia ściągają turyści z całej Europy. Kiedyś znajdowało się tu ponad osiem tysięcy grobów, spośród których do dziś zachowało się nieco ponad pięć tysięcy. W czasie II wojny światowej cmentarz został częściowo zniszczony.
A co z tym Mozartem? Wyjaśnijmy jedną rzecz. Czasem w opracowaniach można przeczytać, że kompozytora pochowano w zbiorowym grobie dla nędzarzy. Nie jest to jednak prawda. Wolfgang Amadeusz Mozart wprawdzie nie należał do bogaczy, jednak nie był też biedakiem, który nie miał pieniędzy na godziwy pogrzeb. Kompozytor zmarł za rządów cesarza Józefa II, reformatora i władcy oszczędnego, by nie użyć określenia nieco bardziej dosadnego.
Do jego najbardziej kontrowersyjnych zarządzeń należał zapis dotyczący zasad pochówku osób nienależących do stanu arystokratycznego. Władca, mając na uwadze higienę i oszczędność, postanowił, że jego poddani będą chowani we wspólnym grobie, w którym znajdą się po cztery ciała osób dorosłych i zwłoki dwojga dzieci, bez jakichkolwiek informacji o zmarłych (te można było umieścić na cmentarnym murze). Cesarz, kierując się skąpstwem, poszedł krok dalej.
W myśl wydanych przez niego rozporządzeń zmarłemu nie przysługiwała na stałe trumna – ta była przeznaczona do wielokrotnego użytku. Zwłoki owijano w lniane worki, zsuwano do grobu przez umieszczoną z przodu trumny klapkę, a potem pustą trumnę zabierano. Nie były to dobre czasy dla zakładów pogrzebowych, oj nie były!
Prawdopodobne miejsce pochówku kompozytora ustalono dopiero w 1855 roku. Dziś jego dawny pomnik (ciało przeniesiono na Cmentarz Centralny) znajdziemy w głębi nekropolii, na wprost bramy głównej, po prawej stronie.
Dla osób lubiących ciekawostki i historię mniej poważną mamy dobrą wiadomość – na cmentarzu św. Marka pochowano również Josepha Maderspergera, twórcę maszyny do szycia.
Cmentarz jak miasto, czyli Zentralfriedhof
Spoczywa tam więcej prawdziwych wiedeńczyków, niż obecnie mieszka ich w tym pięknym mieście. Mimo że to drugi pod względem wielkości cmentarz w Europie i że jest on chętnie odwiedzany przez turystów z całego świata, można tam znaleźć spokój i uciec od codzienności. Nekropolię założono w 1874 roku. To cmentarz wielu wyznań, oprócz części katolickiej są też miejsca przeznaczone dla wyznawców innych religii: żydów, protestantów i prawosławnych. Kilka lat temu powstał tu pierwszy w Europie cmentarz buddyjski.
Chowani są tam także muzułmanie. Zentralfriedhof zajmuje powierzchnię prawie dwóch i pół tysiąca kilometrów kwadratowych, a w 300 tysiącach grobów pochowano aż trzy miliony zmarłych.
To prawdziwy austriacki panteon. Największą atrakcją cmentarza jest znajdująca się tuż za bramą główną kwatera muzyków. Spoczywają tam: Schubert, Brahms, Beethoven (przeniesiony z innego miejsca), Mozart (jego ciało przeniesiono z cmentarza St. Marx) i wielu innych.
Pamiętacie piosenkę „Rock me Amadeus”? Na Cmentarzu Centralnym pochowano również tragicznie zmarłego Falco
Nieopodal kaplicy cmentarnej, która rozmiarami przypomina pokaźny kościół, znajdziemy też Kryptę Prezydencką, gdzie pochowano przywódców Drugiej Republiki, w tym Karla Rennera, pierwszego powojennego prezydenta kraju. Cmentarz Centralny to również miejsce pochówku Geli Raubal, siostrzenicy i kochanki Adolfa Hitlera, która zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach w 1931 roku. Zwiedzającym przydadzą się mapy, które można zakupić w muzeum mieszczącym się przy wejściu na cmentarz. Nieco bardziej leniwi zwiedzający lub osoby starsze mają do dyspozycji również autobus i dorożkę.
Cmentarz z polskimi akcentami, czyli Josefsdorfer Waldfriedhof
To z kolei najmniejsza wiedeńska nekropolia, ale jakże urokliwa! Jest to najwyżej położony cmentarz, mieści się na południowym stoku wzgórza Kahlenberg. Znajduje się tam niewiele grobów i dosłownie kilka grobowców ozdobionych przepięknymi ornamentami w neogotyckim stylu.
fot. Herbert Josl, źródło: Wikimedia
Dlaczego warto zajść na ten cmentarzyk? Przede wszystkim rozpościera się z niego cudowny widok na leżący u jego stóp Wiedeń. A i poszukiwacze poloników znajdą tam coś dla siebie. Na tym cmentarzu pochowano bowiem kilku Polaków, m.in. hrabiego Franciszka Potockiego. Znajduje się tam również pomnik będący symbolicznym grobem polskich żołnierzy poległych w 1683 roku podczas obrony Wiednia.
Cmentarz Bezimiennych, czyli Friedhof der Namenlosen
Nekropolia powstała w 1845 roku na miejscu starego cmentarza przeznaczonego dla topielców wyłowionych z rzeki. Lokalizację wybrano nieprzypadkowo, gdyż Dunaj, który w tym miejscu nie jest ani modry, ani piękny, wciąż wyrzucał ciała utopionych w nim osób. Znaleziono więc dla nich naturalne miejsce pochówku.
fot. Pressemappe, źródło: Wikimedia
Na Friedhof der Namenlosen spoczywają obecnie 104 ciała, z czego aż 61 zmarłych nigdy nie zostało zidentyfikowanych. Groby są proste, naziemne, z czarnymi metalowymi krzyżami. Kościół katolicki często odmawiał topielcom godnego pochówku, bo mogli to być samobójcy. A przecież nie wszyscy umierali z własnej woli – wśród topielców byli również ubodzy rybacy i ofiary nieszczęśliwych wypadków.
Jeśli nie udało się ustalić, kim byli topielcy, chowano ich właśnie tam. Do dziś każdego roku organizacje wodniackie, wędkarze i miłośnicy starego Wiednia składają hołd ofiarom wielkiej rzeki. W tej intencji puszczają na wodę wieniec, a wszystko przy akompaniamencie orkiestry dętej.
Cmentarz żydowski w Döblinger Friedhof i w Alsergrund
Przed Anschlussem Austrii, do którego doszło w 1938 roku, w Wiedniu żyło ponad 185 tysięcy żydów. Spośród nich 65 tysięcy deportowano do hitlerowskich obozów zagłady, a przeżyło tylko około dwóch tysięcy żydów. Dziś o spuściźnie tej ogromnej społeczności świadczą nieliczne cmentarze, które nie zostały zniszczone przez nazistów. Wśród nich warto wyróżnić nekropolię żydowską będącą częścią większego cmentarza znajdującego się w dzielnicy Döbling.
fot. Michael Kranewitter, Vienna, źródło: Wikimedia
Warto tam zajść, bo to jedna z niewielu nekropolii z okresu biedermeierowskiego. Cmentarz można zwiedzać jedynie z przewodnikiem. Opowiada on o determinacji ludności żydowskiej, która w XIX wieku próbowała dostosować się do panujących realiów. Klasycystyczne krypty ozdabiano kwiatowymi ornamentami, podczas gdy na nagrobkach żydów tureckich można znaleźć orientalne inspiracje i przeczytać wygrawerowane cytaty z Koranu. Naprawdę warto odwiedzić to miejsce i na chwilę przenieść się do innej epoki.
W 2013 roku archeolodzy odkryli cmentarz żydowski z XVI wieku. Mieści się on przy ulicy Seegasse w dzielnicy Alsergrund. W 1943 roku przedstawiciele społeczności żydowskiej zdemontowali cenne macewy, które następnie ukryli przed nazistami. Niektóre z nich liczą ponad 500 lat. Zachowały się one w nienaruszonym stanie, widoczne są na nich inskrypcje i motywy dekoracyjne. Eksperci twierdzą, że pod względem znaczenia i walorów artystycznych znaleziska te można porównać do cmentarza żydowskiego w czeskiej Pradze.
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaPolityka prywatności