Wrzucić do trumny przedmiot na czyjąś zgubę, czyli o przesądach pogrzebowych w dawnej Polsce. Część 4

CZYTAJ RÓWNIEŻ POZOSTAŁE CZĘŚCI:
Część 1: Gdy do domu wleci ptaszek
Część 2: Cisza sprzyja wiecznemu odpoczynkowi
Część 3: Zatrzymać zegary po śmierci
Część 4: Wrzucić do trumny przedmiot na czyjąś zgubę
Zwyczaj wkładania przedmiotów do trumny zmarłego pozostał do dzisiaj. Wymarła natomiast tradycja umieszczania przedmiotów przy zmarłym na czyjąś zgubę. W przeszłości była ona powszechna.
– Zwłoki wraz z trumną mają tajemną, niszczącą moc, dlatego lud stosuje je w różnych praktykach magicznych. Stąd też niekiedy wkłada się do trumny pewne przedmioty celem czyjejś zguby – opisuje Adam Fischer w „Zwyczajach pogrzebowych ludu polskiego”.
Zemsta na złodzieju
– Szczególnie często wykonywa się w ten sposób zemstę na złodzieju. Na Pomorzu w razie skradzenia ubrania bierze się parę kawałków ze skradzionej materji i zagrzebuje na grobie; równomiernie z gniciem tych szmatek będzie złodziej słabł, aż wreszcie z chwilą zupełnego zbutwienia umrze. Na Mazowszu pruskiem wierzą, że osoba, z której mienia włoży się coś do trumny i pogrzebie razem z ciałem, wkrótce umrze (Olsztynek); jeśli osoba, której coś skradziono, pozostały przypadkiem kawałek skradzionego płótna, drzewa albo czegoś takiego włoży do grobu albo zakopie na cmentarzu, wtedy złodziej uschnie, o ile nie pospieszy ze zwrotem rzeczy skradzionej (Lubajny, Olsztynek).
W Prusach Wschodnich, gdy komuś skradną płótno lub inną materję, bierze się pozostały, zapomniany lub głęboko schowany kawałek skradzionego mienia, wtyka siedem nieużywanych, żółtych szpilek do tego kawałka i niesie do zwłok, które mają być pochowane. Trzeba wtedy potajemnie kawałek ten włożyć do trumny i wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie, a złodziej od tego czasu pocznie słabnąć, gdy zaś szpilki zardzewieją, a kawałek tej materji zbutwieje, wtedy umrze. Nieraz ktoś z rodziny jego przynosi rzeczy skradzione z powrotem, nic to jednak nie pomaga. Bywa też stosowany ten sposób, że bierze się kawałek ubrania osoby podejrzanej o kradzież, lub wogóle jakąś jej własność, i dodaje się zwłokom do trumny. Gdy nieboszczyka z tem pochowają, złodziej umiera z chwilą zgnicia tego kawałka ubrania.
W Samostrzelu, w powiecie wyrzyskim (dzisiejsze kujawsko-pomorskie – przyp. red.), jeżeli komuś z rodziny umarłego coś skradziono, np. płótno, sukno, naczynie lub inny jaki przedmiot domowego użytku, wtedy kładą umarłemu w trumnę takiż sam przedmiot, jaki zaginął, lub kawałek onego z tą myślą, że w miarę, jak rzecz ta w grobie złożona przechodzić będzie w zepsucie, złodziej również schnąć zwolna zacznie i w końcu umrze.
W Przyborowie w pow. wielickim (Małopolska) panuje przekonanie, że celem odkrycia złodzieja trzeba mieć ze rzeczy skradzionej choćby jedną cząstkę i podłożyć ją pod trupa, a złodziej umrze. U ludu nadrabskiego przewidziane są podobne czary. Jeżeli złodziej, skradłszy pieniądze lub zboże, cokolwiek z tych zapasów pozostawi na miejscu albo uciekając, rozrzuci po drodze, te resztki pozbierane należy zanieść na cmentarz do kostnicy, w której się przechowują kości zmarłych, wyrzucone z grobów – a złodziej wkrótce umrze. Jeżeli zaś za pieniądze przez złodzieja po spełnionej kradzieży częściowo pozostawione lub porzucone kupi się pewną ilość świec, a połamawszy je, położy na ołtarzu w kościele, to złodzieja tak połamie, jak te świece połamane leżą na ołtarzu. Pragnąc zaś śmierci podpalacza, trzeba trochę popiołu i węgła z pogorzeliska podpalonego budynku wrzucić do trumny nieboszczyka w najbliższym czasie zmarłego, a zbrodniarz zachoruje natychmiast, sczernieje jak węgiel i wkrótce umrze.
Jak tłumaczy Fischer, podstawą tych zabobonów jest przekonanie, że zwłoki mają w sobie niszczącą siłę, która pociąga za sobą wszystko w grób.
Kara dla członków rodziny zmarłego
Zmarły mógł nie tylko sprowadzać kary na złodziei, ale też na członków rodziny, którzy np. nie spełnili jego ostatniej woli. Rozgniewać nieboszczyka mogło też zabranie jakiegoś przedmiotu z trumny.
„W Małopolsce Zachodniej umierający nawet grozi, że «da się we znaki», gdyby nie uczyniono zadość jego woli. Opowiadają też o gospodarzu, który straszył, bo krewni nie spełnili jego woli, aby urządzić po jego śmierci ucztę dla dziadów; innej kobiecie ukazywał się mąż i niepokoił ją, bo nie spełniła prośby ostatniej o 10 mszy dla jego duszy. W Krakowskiem zdarzało się, że umarły przychodził po czapkę, skoro mu jej nie włożono pod pachę.
Podobna legenda krążyła o królu Janie III, któremu żak jakiś uciął kilka włosów z wąsów. W Juszczynie w pow. myślenickim twierdzą też, że gdy po czyjej śmierci bydlę w domu padnie, drób zdycha lub t.p. nieszczęście zdarzy się, to widocznie zmarły bierze część swoją dla siebie. W Delejowie w pow. stanisławowskim jeden ukradł zmarłemu pierścień ślubny, ale zmarły tak mu dokuczał, że musiał pierścień oddać, a mimo to do trzeciego dnia umarł. Gdy jednemu nieboszczykowi zabrali wódkę, «nie wstał za wódką, ale ten za pierścieniem wstał, widać było mu go trzeba na sąd Pański»”.
Światło na ostatnią drogę
Zwyczaj zapalania światła zmarłemu istniał długo przed chrześcijaństwem, łatwo więc było go wpleść w postpogańskie rytuały, chociaż zmienił się jego charakter. „Dawni Słowianie w ten sposób właśnie czcili swych przodków i umarłych, że po właściwem ofiarowaniu pokarmu i napoju, zapalali stosy, aby się przy nich grzały duszyczki, poczem następowały zabawy i pląsy zgromadzonego w gajach czy na rozdrożach ludu” – opisuje Fischer. Według niego „ogień rozpala się dla ogrzania błądzących dusz równie jak dla odpędzenia demonów, które w ciemnościach nocnych mogą tyle szkody sprawiać”.
Wierzenia pogańskie utrzymywały się jeszcze kilkaset lat po oficjalnym przyjęciu przez Mieszka I chrześcijaństwa. Jeszcze pod koniec XV wieku Michał z Janowca przypominał, że „w wielki czwartek należy upominać, aby nie palono grumadek jarzących wedle obrządku pogańskiego na pamiątkę dusz swoich bliższych, bo kłamią ci, co twierdzą, jakoby dusze do tego ognia przychodziły i przy nim się grzały, gdyż kto tam raz wszedł, już stamtąd nie wychodzi”.
W czasach chrześcijańskich symbolika uległa zmianie. Według „Słownika symboli” Kopalińskiego świeca w chrześcijaństwie symbolizuje nadejście albo zmartwychwstanie Chrystusa, ogólniej – światło wiary.
Dlatego świec zmarłym – zwłaszcza tym bogatym – nie żałowano. „Gdy w r. 1727 chowano w Brzeżanach imć Pana kasztelana krakowskiego, Adama Sieniawskiego, świec jarzących gorzało z górą 20.000, tak, iż od wielkiego gorąca same z siebie topniały” – odnotowuje Fischer.
Możnym oświetlano drogę na tamten świat tysiącami świec, prostym ludziom – kilkoma lub kilkunastoma. Ale świeca przy zmarłym zawsze stała, bo „w razie niezapalenia światła przy mowie pogrzebowej, umarły nie może być zbawiony”.
Przynajmniej jedna świeca miała palić się bez zakłóceń.
– Lud polski prawie powszechnie stawia obok zwłok światło, od którego żadnej nie zapala świecy, aby nie zakłócać spokoju umarłemu – zaznacza Fischer.
Tak jak w przypadku innych zwyczajów te związane ze światłem różniły się w szczegółach zależnie od regionu.
„Kaszubi dają umierającemu światło do rąk, aby dusza znalazła drogę do nieba. W Prusach Wschodnich pali się światło wszędzie zawsze w pierwszą noc po śmierci, drugiej nocy płonie zwykle krótko, przyczem objaśnia się to tem, że światło samo przez się wtedy gaśnie.
W Przebieczanach w pow. wielickim ciała zmarłych leżą zawsze wśród świec. Podobnie w Ropczyckiem, w Rzeszowskiem zaś przez wszystkie trzy dni, przez które „umrzyk” pozostaje w domu, świecą lampę lub świecę. W Opatkowicach zaraz po czyjejś śmierci zaświecają w głowach jedną lub dwie gromnice, które zwykle świecą się dotąd, aż się zupełnie wypalą. Kto bardziej zasobny, kupuje drugie po wypaleniu pierwszych i świeci, dokąd umarłego z domu nie wyniosą.
W Rzeszowskiem gromnica pali się przy zwłokach tylko w dzień, na noc się ją gasi, gdyż w ogóle chata wówczas zamknięta, a mieszkańcy śpią u sąsiadów.
W Przeworskiem także w głowach zapalają świece. W puszczy sandomierskiej wierzą, że nieboszczykowi nie trzeba żałować światła w kościele, ażeby mu w niebie jasno było.
W Rakowej w Przemyskiem pali się przy zwłokach kaganek. W Jagodnem ten, kto idzie do księdza opłacać podzwonne, przynosi z kościoła dwie lampki napełnione tłustością, które stawia się na wieku zamkniętej trumny, gdy ta stoi jeszcze w izbie. Lampki napełnione zwracają po pogrzebie księdzu.
W Białostockiem pali się przy zwłokach cztery lub sześć świec. W Żabnie po ułożeniu umarłego
w trumnie, zamykają wieko i na wierzchu stawiają lampkę, którą biorą z kościoła”.
Fischer dodaje, że w Polsce pierwotna rola ognia przy pogrzebie „została już zapomniana i utrzymał się tylko przeżytek dawnego zwyczaju w jego formie chrześcijańskiej”.
Zapalanie światła przy zmarłym nabrało charakteru chrześcijańskiego. Z czasów pogańskich zostały jednak inne zwyczaje, które trzymały się mocno, a niektóre z nich – choć w bardzo zmienionej formie – kultywujemy do dzisiaj.
CZYTAJ RÓWNIEŻ POZOSTAŁE CZĘŚCI:
Część 1: Gdy do domu wleci ptaszek
Część 2: Cisza sprzyja wiecznemu odpoczynkowi
Część 3: Zatrzymać zegary po śmierci
Część 4: Wrzucić do trumny przedmiot na czyjąś zgubę