Tajemniczy nieboszczyk
Ciało nieznanego mężczyzny i dom pogrzebowy, dzięki któremu prawda przez przypadek wychodzi na jaw. Brzmi intrygująco? Zapraszam do lektury opowieści z dreszczykiem z początku XX wieku!
Ta historia, która nieco przypomina latynoską telenowelę, zdarzyła się w 1902 roku w Stanach Zjednoczonych. Kiedy pracownicy zakładu pogrzebowego Brown, Noland & Co. znajdującego się w amerykańskim Asheville odebrali zwłoki trzydziestokilkuletniego mężczyzny, byli przekonani, że to kolejny rutynowy przypadek.
Anglik Charles H. Asquith, do którego należało ciało, kilka miesięcy temu przyjechał do miasta w interesach i zatrzymał się w jednym z miejscowych hoteli. Pech chciał, że mężczyzna zachorował na gruźlicę i zmarł. Jego ciało zabalsamowano, a do rodziny wysłano telegram i czekano, aż ktoś odbierze zwłoki. Rzecz w tym, że nikt się nie zjawił. Właściciel hotelu był równie niecierpliwy co przedsiębiorca pogrzebowy i czekał, aż ktoś ureguluje rachunek.
Stany to kraj ludzi operatywnych. Właściciel zakładu pogrzebowego uznał, że ciało zmarłego, zamiast leżeć gdzieś na zapleczu, może zarabiać na siebie, będąc – przepraszam za ten żart – żywą reklamą jego firmy. Nieboszczykowi założono elegancki strój wieczorowy, na głowę włożono mu jedwabny kapelusz, do ręki dano laskę i tak ubranego położono w szklanej trumnie. Dzięki reklamom zamieszczonym w gazetach do zakładu ściągały tłumy chcące zobaczyć prawdziwy popis sztuki balsamacyjnej.
Po artykułach w prasie do zakładu zaczęły też docierać pierwsze listy.
W 1905 roku do domu pogrzebowego przyszło pismo od lady Douglas z Lambert’s Point w Wirginii, która oświadczyła, że jest żoną nieboszczyka. Na podstawie opisu zwłok w prasie rozpoznała w zmarłym swojego męża, angielskiego szlachcica lorda Douglasa.
Z kolei pewien bankier napisał, że zmarły to domokrążca sprzedający cudowny proszek, który miał zapobiegać wybuchom benzyny. Arystokrata bawiący się w pokątnego sprzedawcę?
W maju 1907 roku kilka kobiet z różnych części Stanów Zjednoczonych przybyło do Ashville, aby obejrzeć ciało. Wszystkie rozpoznały w nim swojego męża i stanowczo żądały wydania zwłok. Ten istny węzeł gordyjski musiały rozwiązać lokalne władze. Jedna z gazet ogłosiła, że ciało, które wciąż reklamowało firmę Brown, Noland & Co., należy do Sydneya Lascellesa, jednego z największych oszustów w historii. Śledczy poszli tym tropem.
Odnaleziono adwokata, który reprezentował Lascellesa na kilku procesach, kiedy stawiano mu różne zarzuty. Mężczyzna ujawnił, że oszust przez lata żonglował nazwiskami i tożsamościami, podając się np. za lorda Beresforda, dystyngowanego pana, który z łatwością wkupywał się w łaski rekinów finansjery i bogatych pań. Lascelles był żonaty co najmniej 16 razy!
Fałszywy lord wykorzystywał swój wygląd i urok, aby nawiązywać relacje z bogatymi i wpływowymi ludźmi. Dbał o to, by jego oszustwa były jak najbardziej wiarygodne, szczycił się nawet szlacheckim herbem, który miał nadrukowany na swojej niby książeczce czekowej. Była ona warta tyle, co papier, z jakiego ją wykonano. Czeki były bez pokrycia, a zanim oszukany nieszczęśnik zdążył je zrealizować, Lascelles znikał z towarem i kosztownościami, które udało mu się wyłudzić.
Jeśli myślicie, że prawda o Lascellesie zaszkodziła w jakiś sposób firmie pogrzebowej Noland, Brown & Co., to muszę was rozczarować. Właściciele zakładu trzymali jego ciało na wystawie przez trzy lata. Do czasu. W 1910 roku pojawiła się kobieta podająca się za szwagierkę prawdziwej żony Lascellesa.
Pani Summerfield wyjaśniła, że Lascelles potajemnie poślubił jej siostrę bez zgody matki swojej wybranki. Ta wyrzekła się córki po tym, jak młodzi przehulali jej majątek podczas pobytu w Europie. Kiedy pieniądze się skończyły, Lascelles wymknął się w swoim stylu, porzucając żonę.
Pani Summerfield zapłaciła rachunek w wysokości 110 dolarów wystawiony przez firmę pogrzebową i zorganizowała transport ciała do Waszyngtonu, aby je skremować. Wyjaśniła, że nie może znieść myśli, że jej szwagier wciąż przebywa w zakładzie pogrzebowym, zamiast być pochowanym.
Można by pomyśleć, że to koniec opowieści o Sydneyu Lascellesie. Jednak nieboszczykowi nie było dane odpocząć. W sierpniu 1910 roku pewna nowojorska gazeta napisała, że po kremacji prochy mężczyzny zaginęły. Podobno zostały zabrane przez tajemniczą kobietę o nazwisku Thomas. Spekulowano, że była ona jedną z wielu żon Lascellesa.
Po zgłoszeniu zniknięcia pani Thomas i prochów jej męża trop się urywa, a sprawa przechodzi do historii jako przykład tego, jak działania marketingowe domu pogrzebowego uruchomiły machinę niespodziewanych zdarzeń.