Najbardziej wystawne pogrzeby świata
Zastaw się, a postaw się – ta wydawałoby się typowa polska cecha nie jest obca Toradżom – ludowi, który zamieszkuje indonezyjską wyspę Sulawesi. Wierzą oni, że śmierć to przejście do lepszego, dostatniego życia, do którego droga wiedzie przez wspaniały pochówek.
Położeni na uboczu, z dala od turystów, Toradżowie bardzo długo opierali się wpływom cywilizacji. Zostali podbici przez Holendrów, którzy siłą nawrócili ich na protestantyzm. Odizolowani od świata zachowali swoje pradawne zwyczaje, którą mogą szokować i zaskakiwać.
Wedle wierzeń ludu Toraja człowiek, który już nie żyje, ale nie został jeszcze pogrzebany nie jest zmarłym, a „chorym”. Zmarłym będzie dopiero po oczyszczeniu i odprawienieniu wszystkich rytuałów. Wówczas będzie gotowy, aby udać się do boskiej krainy Puya. Drzwi do niej znajdują się tylko w miejscu, w którym przyszło się na świat. Każdego zmarłego, czy trzymając się nazewnictwa Toradżów – „chorego”, trzeba ściągnąć z powrotem na wyspę. Nieważne, ile to będzie kosztować i ile czasu to zajmie. Zdarza się, że od śmierci do pogrzebu upływa kilka miesięcy lub lat.
Kiedyś przez ten czas „chory” znajdował się w osobnym pomieszczeniu w domu. Przynosiło mu się jedzenie i papierosy, przychodziło na pogawędki, a przed domem zawieszało białą wstążeczkę. To był znak, że w środku znajduje się ktoś oczekujący na pogrzeb. Dzisiaj przepisy sanitarne na to nie pozwalają. Zmarli przebywają w osobnym budynku.
Balsamowaniem też zajmuje się specjalista, a nie rodzina, która za pomocą rurek z bambusa upuszczała płyny z ciała, okładała je całunami i kadziła. Nie zmienia się tylko czas oczekiwania na ceremonię. Ten jest uzależniony w dużej mierze od rodziny i przyjaciół, którzy muszą zgromadzić środki niezbędne do odprawienia pożegnalnej uroczystości.
Datę ceremonii ustala się we współpracy z głównymi darczyńcami, którzy partycypują w kosztach pogrzebu. Głos decydujący ma również kapłan, zwany minaa, który – będąc w kontakcie z duchami przodków, znając układ planet – wybiera najbardziej odpowiedni termin. Informację o śmierci zapisuje się na dużych plakatach, które rozwiesza się we wsi, aby nikt nie przegapił tego wydarzenia.
Pogrzeb rozpoczyna się od przeniesienia ciała w uroczystej procesji z domu zmarłego na plac, gdzie odbędzie się ceremonia. Wcześniej „chorego” częstuje się jedzeniem i winem, dużo żartuje. Potem kładzie się go na katafalk w kształcie łodzi i nieśpiesznie idzie na miejsce ceremonii. Ważne jest, aby odwiedzić po drodze wszystkie miejsca, które dla zmarłego były ważne. Jest wesoło, żałobnicy spryskują się wodą, a tragarze, którzy niosą ciało, potrząsają nim, aby to, co ziemskie, oddzieliło się od ducha, a dusza odleciała w przestrzeń i połączyła się z gwiazdami. Muszą jednak bardzo uważać, aby ciało nie dotknęło ziemi. W takim wypadku podróż zmarłego do Puya musiałaby zostać wstrzymana, a całą uroczystość trzeba by zaczynać od nowa.
Na placu buduje się miasteczko składające się z chaty zmarłego i kilkunastu lub więcej (to zależy od wielkości pogrzebu – w niektórych uroczystościach bierze udział pół tysiąca osób!) chat dla żałobników. Każda z nich jest ponumerowana, podłogi są wyściełane dywanami, a gości strzegą magiczne znaki zawieszone na ścianach. W domu z numerem „1” na specjalnym podwyższeniu robi się miejsce dla zmarłego.
Lud Toraja pogrzeby wyprawia tylko dorosłym. Dzieci, które mają jeszcze mleczne zęby, chowa się w dziuplach drzew puszczających białą żywicę, zwaną mlekiem matki. Po włożeniu do dziury ciała dziecka otwór jest zakrywany matą palmową. Tam ciała się rozkładają i łączą z powrotem z Ziemią.
O ile resztę zwyczajów udało się połączyć z dominującym na wyspie chrześcijaństwem i obecnym duchem czasów, o tyle drzewne pochówki zostały stanowczo zakazane.
Gdy zmarł ostatni król Toradżów, uroczystości trwały kilkanaście dni. W tym czasie zabito 100 białych, najdroższych, bawołów. Pochówek kosztował majątek, choć „zwykłe” ceremonie też są drogie. Przybywa na nie cała rodzina, sąsiedzi, znajomi, nawet nieznajomi są mile widziani. Liczba gości i ich status świadczy o prestiżu zmarłego. Problemem jest tylko to, że wszystkich trzeba ugościć i dać im jeść. Aby więc trochę ulżyć organizatorom, goście, którzy pojawiają się na pogrzebie, przychodzą z darami.
Największe znaczenie ma bawół. Zarówno duchowe – bo to zwierzę jest otaczane szacunkiem i kultem, jak i finansowe. Bawół albinos kosztuje nawet 10 tys. dolarów lub więcej, a zwykły – około 2-3 tys. Dla nas to duży wydatek, co dopiero dla ubogich Toradżów. Tylko prawdziwy bogacz może pozwolić sobie na taki zakup. Popularnymi darami są kury, kaczki i gęsi. Wszystkie kończą w ten sam sposób. Jeszcze w trakcie uroczystości są rytualnie sprawowane, na miejscu przyrządzane i podawane do jedzenia. Najgorszy los spotyka bawoła, którego prowadzi się na środek placu, przywiązuje do pala, odmawia rytualne formuły i maczetą podrzyna gardło.
Rodzina skrzętnie notuje, kto z czym przyszedł. Kiedyś trzeba będzie się odwdzięczyć i jak darczyńca umrze, przynieść na jego pogrzeb podarunek o podobnej wartości. W czasie uroczystości panuje atmosfera pikniku. Występują lokalne zespoły, ktoś recytuje wiersze, inny zatańczy. Zwierzęta nie tak chętnie idą na rzeź. Słychać piski, kwiki, zerwana krowa popędzi gdzieś hen przed siebie, trzeba będzie ją łapać i przyprowadzić. Wszędzie kręcą i bawią się dzieci. Pogrzeb trwa nawet kilka dni. Goście przychodzą, siedzą, jedzą, a kiedy się znudzą, idą do domu. Wracają następnego dnia, aby odpocząć od żmudnej pracy na ryżowych poletkach.
Na koniec ciało zmarłego przenosi się do rodzinnej groty. To wykute w skałach grobowce, które mają zwykle powierzchnię 2-3 metrów sześciennych, tak aby zmieściła się w nich duża rodzina. Groty są zamykane na drewniane drzwiczki, a na ich straży zostawia się wyrzeźbione tabliczki lub figurki tau tau z wyobrażeniem zmarłego.
Czasem groty zastępuje się naturalnymi jaskiniami. Przy niektórych znajduje się nawet kilkadziesiąt takich pstrokatych rzeźb, a w środku na zbutwiałych marach, czyli łodziach, można potknąć się o kości zmarłych. Toradżowie odwiedzają swoich zmarłych i przychodzą z nimi porozmawiać. Oczywiście nie z pustymi rękami – zawsze mają coś do jedzenia i picia.
Lud Toraja jest przywiązany do swojej tradycji, ale jego zwyczaje również ewoluują. Zamiast grot skalnych coraz częściej wybiera się betonowe sarkofagi lub budowle. Figurki tau tau są wypierane przez fotografie i towarzyszą im chrześcijańskie krzyże. Coraz częściej używa się też trumien.
W porównaniu z innymi ludami Toradżowie mają to szczęście, że ich wyspa znajduje się daleko od miejsc odwiedzanych przez turystów. Jest szansa, że ich oryginalny kult śmierci przetrwa jeszcze długie lata.